Uhuru – tego brakuje mi na polskiej scenie

Freak Fight

Zabawa trapem i mocnym basem na scenie w Polsce i za granicą trwa w najlepsze od paru lat, i choć wiele z nich zasługuje na uwagę, tak niektóre projekty wypływające do mainstreamu sprawiają wrażenie odgrzewanych kotletów, których większość raperów przerobiła co najmniej z 3 razy. Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest atak na nowoszkolne granie, ale raczej wyraz rozczarowania brakiem innych brzmień na scenie hiphopowej. I wtedy wchodzą Summers Sons cali na biało i prezentują Uhuru, który skończył niedawno 3 lata.

ZOBACZ TAKŻE: LIL KONON: „TO MOJE PERYPETIE Z CATCHUP’EM”

Nie mam zamiaru ukrywać, że Uhuru to płyta, która ma wszystko, co cenie sobie w Hip Hopie – to muszę powiedzieć już na początku. Za stworzenie krążka odpowiada trójka młodych chłopaków z Wielkiej Brytanii. Turt (rap), Slim (produkcja/beaty), którzy są braćmi. Trzecim muzykiem, który równie mocno przyczynił się do powstania albumu, jest C. Tappin – wokalista, pianista oraz długoletni przyjaciel dwójki rodzeństwa. Krążek ukazał się 7 września, 2018 roku, nakładem Melting Pot Music i składa się z 14. kawałków przepełnionych nie tylko wpadającą w ucho przemyślaną nawijką, ale również lekkimi jazzowymi brzmieniami, a między innymi bardzo płynną gitarą przypominającą miejscami King Krulowskie granie, z resztą to przecież to samo wyspiarskie podwórko. Płyta jednak zawiera w sobie wpływy nie tylko Wielkiej Brytanii, ale również Tanzanii. Początki krążka sięgają 2015 roku, wtedy właśnie młodzi muzycy rozpoczęli swoją afrykańską przygodę, tam czerpiąc inspiracje dzięki napotkanym ludziom i odwiedzonym miejscom, postanowili stworzyć Uhuru.

Intro otwierające płytę od razu wprowadza nas w odpowiedni klimat i perfekcyjnie wprawia w nastrój, wokół którego obraca się cała finezja płyty. Kawałki są bardzo lekkie i przyjemne w odsłuchu, zdecydowanie nie są męczące. Ciężko również nie zwrócić uwagi na podobieństwo do lo-fi. Ci, którzy szukają tutaj „grania jazzu na żywo”, niestety się rozczarują, ale fani nu-jazzu na pewno znajdą coś dla siebie. W tekstach nie znajdziemy nic szokującego ani nic co mogłoby zasługiwać na prestiżowe nagrody literackie, ale to właśnie ta prostota tekstu jest odpowiednia do warstwy instrumentalnej, którą reprezentują gracze z Londynu.

Wyluzowany wokal idealnie rozpływa się na leniwych bitach, na które Turt kładzie proste słowa. Od lekkiej typowej rapowej przechwałki o totalnym killowaniu tracków Slima w The Season, przez wymowne the weed that I breath and the leaves in the summer w Shades Of Green, po przodujący w wychillowanych rytmach Call It Love, na którym znajdziemy również wokale C. Tappina.

Podsumowując, jest to niesamowicie lekka płyta, przepełniona nieszablonowymi dźwiękami oraz brzmieniami zainspirowanymi z brytyjskiej szkoły, ale również afrykańskimi wstawkami i chillowym vibem zaczerpniętym z podróży po Tanzanii. Zdecydowanie poleca się słuchanie w ciepłe dni, sam niejednokrotnie katowałem replay podczas letnich przejażdżek. To krążek, który może spodobać się tak naprawdę każdemu; wymagającemu słuchaczowi, hiphopowemu laikowi czy nu-jazzowemu wyjadaczowi. To zdecydowanie coś, za czym tęsknię na rodzimej scenie, bo projektów takich jak Eskaubei & Tomek Nowak Quartet znaleźć ciężko, a o Polepionych Dźwiękach Fisza mam wrażenie, że pamięta niewielu. Sobie i wszystkim artystom życzę takich albumów i więcej eksperymentowania z muzyką, a przede wszystkim jazzem.

fot. kadr z klipu Summers Sons – The Feeling

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Napisz swój komentarz!
Podaj swoje imię

Zabawa trapem i mocnym basem na scenie w Polsce i za granicą trwa w najlepsze od paru lat, i choć wiele z nich zasługuje na uwagę, tak niektóre projekty wypływające do mainstreamu sprawiają wrażenie odgrzewanych kotletów, których większość raperów przerobiła co najmniej z 3 razy. Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest atak na nowoszkolne granie, ale raczej wyraz rozczarowania brakiem innych brzmień na scenie hiphopowej. I wtedy wchodzą Summers Sons cali na biało i prezentują Uhuru, który skończył niedawno 3 lata.

ZOBACZ TAKŻE: LIL KONON: „TO MOJE PERYPETIE Z CATCHUP’EM”

Nie mam zamiaru ukrywać, że Uhuru to płyta, która ma wszystko, co cenie sobie w Hip Hopie – to muszę powiedzieć już na początku. Za stworzenie krążka odpowiada trójka młodych chłopaków z Wielkiej Brytanii. Turt (rap), Slim (produkcja/beaty), którzy są braćmi. Trzecim muzykiem, który równie mocno przyczynił się do powstania albumu, jest C. Tappin – wokalista, pianista oraz długoletni przyjaciel dwójki rodzeństwa. Krążek ukazał się 7 września, 2018 roku, nakładem Melting Pot Music i składa się z 14. kawałków przepełnionych nie tylko wpadającą w ucho przemyślaną nawijką, ale również lekkimi jazzowymi brzmieniami, a między innymi bardzo płynną gitarą przypominającą miejscami King Krulowskie granie, z resztą to przecież to samo wyspiarskie podwórko. Płyta jednak zawiera w sobie wpływy nie tylko Wielkiej Brytanii, ale również Tanzanii. Początki krążka sięgają 2015 roku, wtedy właśnie młodzi muzycy rozpoczęli swoją afrykańską przygodę, tam czerpiąc inspiracje dzięki napotkanym ludziom i odwiedzonym miejscom, postanowili stworzyć Uhuru.

Intro otwierające płytę od razu wprowadza nas w odpowiedni klimat i perfekcyjnie wprawia w nastrój, wokół którego obraca się cała finezja płyty. Kawałki są bardzo lekkie i przyjemne w odsłuchu, zdecydowanie nie są męczące. Ciężko również nie zwrócić uwagi na podobieństwo do lo-fi. Ci, którzy szukają tutaj „grania jazzu na żywo”, niestety się rozczarują, ale fani nu-jazzu na pewno znajdą coś dla siebie. W tekstach nie znajdziemy nic szokującego ani nic co mogłoby zasługiwać na prestiżowe nagrody literackie, ale to właśnie ta prostota tekstu jest odpowiednia do warstwy instrumentalnej, którą reprezentują gracze z Londynu.

Wyluzowany wokal idealnie rozpływa się na leniwych bitach, na które Turt kładzie proste słowa. Od lekkiej typowej rapowej przechwałki o totalnym killowaniu tracków Slima w The Season, przez wymowne the weed that I breath and the leaves in the summer w Shades Of Green, po przodujący w wychillowanych rytmach Call It Love, na którym znajdziemy również wokale C. Tappina.

Podsumowując, jest to niesamowicie lekka płyta, przepełniona nieszablonowymi dźwiękami oraz brzmieniami zainspirowanymi z brytyjskiej szkoły, ale również afrykańskimi wstawkami i chillowym vibem zaczerpniętym z podróży po Tanzanii. Zdecydowanie poleca się słuchanie w ciepłe dni, sam niejednokrotnie katowałem replay podczas letnich przejażdżek. To krążek, który może spodobać się tak naprawdę każdemu; wymagającemu słuchaczowi, hiphopowemu laikowi czy nu-jazzowemu wyjadaczowi. To zdecydowanie coś, za czym tęsknię na rodzimej scenie, bo projektów takich jak Eskaubei & Tomek Nowak Quartet znaleźć ciężko, a o Polepionych Dźwiękach Fisza mam wrażenie, że pamięta niewielu. Sobie i wszystkim artystom życzę takich albumów i więcej eksperymentowania z muzyką, a przede wszystkim jazzem.

fot. kadr z klipu Summers Sons – The Feeling

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Napisz swój komentarz!
Podaj swoje imię