Rychu Peja, czyli dlaczego warto pamiętać o korzeniach

Freak Fight

Lubię wracać do starszych płyt, które zdecydowanie podbiły serca wielu w czasie swoich premier lata temu i odbiły się śladem na hiphopowej scenie. Kilka numerów o czymś Małpy, czyli bezdyskusyjnie najlepszy krążek Łukasza Malkiewicza, jest właśnie taką płytą. Dlaczego o tym wspominam? Ze względu na Pamiętaj kto, bo to przesłanie kryjące się za tą piosenką przypomniało mi o graczu, którego mam wrażenie usunęliśmy nieintencjonalnie ze swojej muzycznej zbiorowej świadomości – Peji. Będąc szczerym, zupełnie mnie to nie dziwi, bo Ryszard Andrzejewski nie jest raperem od którego czuć znanego już na dzisiejszym polskim hip-hopowym podwórku parcia na szkło. To dopiero dziwi, bo przecież Peja jest medialną osobą, nawet bardzo. Urzeka po latach to, że pozostaje autentyczny do szpiku kości, usposabiając w sobie to co na scenie kocham najbardziej, choć nigdy nie byłem jego wielkim fanem. Wśród dzisiejszych słuchaczy rapu Rysiek jest tym gościem, którego się albo nienawidzi, albo kocha. I ja to zupełnie rozumiem.

Nie chce jednak skupiać się na tych dwóch zupełnych skrajnościach, bo co tutaj więcej mówić? Napisał nie jedną zwrotkę, która aż wymuszają uśmiech na twarzy i wprawiają w konsternacje. Sam raper wspominał, że jego kariera jest wynikiem próby odnalezienia zrozumienia, bliskości i wsparcia, co przecież jest ideą, na której został zbudowany hip-hop, a odnoszę się tutaj do naprawdę antycznych czasów, kiedy dzieciaki spotykały się na Brooklińskich parkach, a to skojarzenie wcale nie jest tak odklejone jak może wam się wydawać. Peja przecież współpracował z takimi artystami jak Masta Ace, który dobrze tamte czasy pamięta. Ciężko też nie odczuć sympatii do nowojorskiej sceny.

ZOBACZ TAKŻE: Peja z animowanym teledyskiem do numeru ”Jak Nipsey”

Abstrahując zupełnie od muzycznej twórczości, choć ta też po dziś dzień pozostaje mocno zakorzeniona w staroszkolnym graniu, ciężko nie dostrzec wyrazistego romansu Ryśka z nowojorską sceną, wszak lata temu raper wybrał się na kulturową podróż do Wielkiego Jabłka po takich dzielnicach jak Brooklyn, Bronks czy Queens – hip-hopowej kolebki, rapowej Mekki.

Gdyby ktoś mnie spytał, co mnie boli? Odpowiedziałbym, że to w jaki sposób Peja został zapamiętany przez wcześniej wspomniane dzisiejsze środowisko słuchaczy. To „tylko ten koleś z najsłynniejszego beefu na polskiej scenie” czy Grubej impry z Rysiem, która wśród wielu odbiła się głośnym echem zupełnie nieuzasadnionego śmiechu, bo Peja zrobił w swoim stylu dokładnie to, za co dzisiaj wielu raperów zbiera propsy. Kto nie lubi od czasu do czasu posłuchać sobie prostej nawijki o najebce? No właśnie naprawdę wielu. Odpowiadając na to, co mnie boli? Boli mnie brak pamięci o tym kto tutaj był przed nami i pozostawił niepodważalnie wielkie piętno na hiphopowej scenie. Czy aż tak mnie to boli? Tak, jak najbardziej, bo hiphop to nie tylko muzyka, a postaci, które tworzą to środowisko i dokładają swoją cegiełkę do tworzenia zbiorowości ludzi, którzy tak samo jak Rysiek przed laty szukają akceptacji, zrozumienia i poczucia jedności. Życzę sobie i wszystkim co siedzą w hiphopie, więcej tak autentycznych ludzi, tego naprawdę brakuje na scenie.

fot. Peja Slums Attack

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Napisz swój komentarz!
Podaj swoje imię

Lubię wracać do starszych płyt, które zdecydowanie podbiły serca wielu w czasie swoich premier lata temu i odbiły się śladem na hiphopowej scenie. Kilka numerów o czymś Małpy, czyli bezdyskusyjnie najlepszy krążek Łukasza Malkiewicza, jest właśnie taką płytą. Dlaczego o tym wspominam? Ze względu na Pamiętaj kto, bo to przesłanie kryjące się za tą piosenką przypomniało mi o graczu, którego mam wrażenie usunęliśmy nieintencjonalnie ze swojej muzycznej zbiorowej świadomości – Peji. Będąc szczerym, zupełnie mnie to nie dziwi, bo Ryszard Andrzejewski nie jest raperem od którego czuć znanego już na dzisiejszym polskim hip-hopowym podwórku parcia na szkło. To dopiero dziwi, bo przecież Peja jest medialną osobą, nawet bardzo. Urzeka po latach to, że pozostaje autentyczny do szpiku kości, usposabiając w sobie to co na scenie kocham najbardziej, choć nigdy nie byłem jego wielkim fanem. Wśród dzisiejszych słuchaczy rapu Rysiek jest tym gościem, którego się albo nienawidzi, albo kocha. I ja to zupełnie rozumiem.

Nie chce jednak skupiać się na tych dwóch zupełnych skrajnościach, bo co tutaj więcej mówić? Napisał nie jedną zwrotkę, która aż wymuszają uśmiech na twarzy i wprawiają w konsternacje. Sam raper wspominał, że jego kariera jest wynikiem próby odnalezienia zrozumienia, bliskości i wsparcia, co przecież jest ideą, na której został zbudowany hip-hop, a odnoszę się tutaj do naprawdę antycznych czasów, kiedy dzieciaki spotykały się na Brooklińskich parkach, a to skojarzenie wcale nie jest tak odklejone jak może wam się wydawać. Peja przecież współpracował z takimi artystami jak Masta Ace, który dobrze tamte czasy pamięta. Ciężko też nie odczuć sympatii do nowojorskiej sceny.

ZOBACZ TAKŻE: Peja z animowanym teledyskiem do numeru ”Jak Nipsey”

Abstrahując zupełnie od muzycznej twórczości, choć ta też po dziś dzień pozostaje mocno zakorzeniona w staroszkolnym graniu, ciężko nie dostrzec wyrazistego romansu Ryśka z nowojorską sceną, wszak lata temu raper wybrał się na kulturową podróż do Wielkiego Jabłka po takich dzielnicach jak Brooklyn, Bronks czy Queens – hip-hopowej kolebki, rapowej Mekki.

Gdyby ktoś mnie spytał, co mnie boli? Odpowiedziałbym, że to w jaki sposób Peja został zapamiętany przez wcześniej wspomniane dzisiejsze środowisko słuchaczy. To „tylko ten koleś z najsłynniejszego beefu na polskiej scenie” czy Grubej impry z Rysiem, która wśród wielu odbiła się głośnym echem zupełnie nieuzasadnionego śmiechu, bo Peja zrobił w swoim stylu dokładnie to, za co dzisiaj wielu raperów zbiera propsy. Kto nie lubi od czasu do czasu posłuchać sobie prostej nawijki o najebce? No właśnie naprawdę wielu. Odpowiadając na to, co mnie boli? Boli mnie brak pamięci o tym kto tutaj był przed nami i pozostawił niepodważalnie wielkie piętno na hiphopowej scenie. Czy aż tak mnie to boli? Tak, jak najbardziej, bo hiphop to nie tylko muzyka, a postaci, które tworzą to środowisko i dokładają swoją cegiełkę do tworzenia zbiorowości ludzi, którzy tak samo jak Rysiek przed laty szukają akceptacji, zrozumienia i poczucia jedności. Życzę sobie i wszystkim co siedzą w hiphopie, więcej tak autentycznych ludzi, tego naprawdę brakuje na scenie.

fot. Peja Slums Attack

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Napisz swój komentarz!
Podaj swoje imię