Ricardo od Peji to dobry album

Freak Fight

Podejmując się odsłuchu tej płyty, spodziewałem się, że „Rychu to już nie ten sam Rychu”. Mój problem z podejściem do kolejnych publikacji poznańskiego artysty polega na tym, że wciąż gdzieś tam oczekuję „starego Peji”, jednocześnie wymagając progresu technicznego i lirycznego. Kiedy jednak myślę “polski hip-hop”, widzę między innymi „dinozaura”, jakim jest Rychu, który nawala w mikrofon w Fonobarze w 2009 roku, niczym zacięty kałasznikow i nie kalkuluje żadnego z wystrzeliwanych pocisków.

Z drugiej strony, ja też z biegiem lat zmieniłem upodobania brzmieniowe i coraz częściej zdarza mi się sięgać po muzykę, której we wcześniej wspomnianym 2009 roku nigdy bym nie zauważył. Zresztą już w 2013 roku Rychu nawinął “pismaki spekulują, że stępił mi się pazur […]”, ale czy na pewno?

Nie ma co się zastanawiać, Ricardo – wbrew temu, na co wskazuje tytuł albumu, nie jest opowieścią o współczesnym Peji. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że płyta zdaje się raczej próbą opisania obecnego samopoczucia artysty i jego oglądu na nazwijmy to „scenę”, ale z perspektywy rapera „dorosłego”.

UWAGA! Jeżeli czytając poprzednie zdanie, pomyślałeś o wieku Rycha, nie kontynuuj zgłębiania tej recenzji.

Niestety, w przypadku twórczości Peji nie da się oceniać jego albumów, nie mając przed oczami wyobraźni całej postaci poznańskiego artysty. Dziś Peja (jak wskazuje jego własna warstwa liryczna już od kilku lat) stał się domatorem, którego „gruba impra” prawdopodobnie kończy się i zaczyna na co najwyżej obiadku w ogrodzie z rodzinką. Stąd też, gdy pierwszy raz odpaliłem album „Ricardo”, niemalże czekałem na jakieś patetyczne wersy o rodzinie. Wybiórczo wręcz przeszukiwałem między nawijanymi linijkami kolejnych elementów opisu „prozy codzienności”. Nie zaskoczyło mnie, więc kiedy usłyszałem wersy o córce, albo gdy za prawdziwą „przystań” metaforycznie Rychu uznał zwyczajnie dom, w którym „nakarmi syna, a nie ego”.

Ok i to by było na tyle na temat „domatorskiego przelotu”. Zatem co dalej? Dalej zdarzyło się kilka słabych linijek i z całą pewnością przeważająca ilość świetnych zwrotek. Słuchając kawałków z Ricardo przypomniałem sobie jedno – Peja wie jak się rapuje. Jeżeli zastanawiasz się nad poziomem technicznym tej płyty, znajdziesz tutaj pełen przekrój flow, ogromne zróżnicowanie w tempie nawijki i przede wszystkim — warsztat. Nie ma co ukrywać, Rychu nawijać potrafi. Posłodzone? To teraz po kolei:

Najnowsza płyta Ryśka nie powinna być słuchana „całościowo”. Ci, którzy preferują słuchanie całych albumów i utożsamianie „mindsetu” z konceptem płyty, raczej się zgubią. Uważam, że dopiero dziś od dawna, Peja pokazał, iż nie musi w żaden sposób „próbować” być „współczesnym raperem”. Ryszard dokładnie takim raperem nie jest — i bardzo dobrze! To właśnie na tej płycie można wybrać kawałki, które pokazują obecny ogląd Ryśka na scenę, ale tym razem bez „napinki”. Jak to bez napinki? To gdzie „ryśkowy pazur”?! Zastanówmy się… Może w kolejnych wersach zaczepiających już groteskowo, ale wciąż wiecznego oponenta Peji (Spoiler alert: padło „kolego lego”). Artysta faktycznie pozwala sobie na zabawę z oczekiwaniami słuchacza. Na płycie pojawiają się przekminy, w których Peja ewidentnie z dużą dozą „luzu” komentuje codzienne problemy (rodzinne, życiowe, związkowe), jednocześnie prowokując słuchacza do myślenia nad własną sytuacją życiową. To bardzo przyjemne, ponieważ przypominam, że Rycha rap, to kałasznikow, a bycie „zbyt dumnym z bycia MC, to już pie***lony standard”. Jednak z upływem czasu, raper potrafi pochylić się nad codziennością.

Przejdźmy więc do sedna sprawy. Po co tu wszyscy jesteśmy i czego szukamy?

Oczywiście, że flow jak karabin — JEST.

Oczywiście, że bragga — JEST.

Oczywiście, że mało subtelnych zaczepek do sceny — SĄ.

Oczywiście, że nietuzinkowi goście – SĄ (Kto? Między innymi: Hałastra, DonGURALesko, VNM, Kaz Bałagane, Sokół, Pezet).

Najważniejsze — z czego Rysiek jest znany najbardziej? Podpowiem… Porównania! Kiedy zwrotka w 70% składa się z porównań, wiem, że Peja odpalił karabin i zapętlam. Taki Rychu właśnie był, taki Rychu właśnie jest i takiego Rycha chciałem się spodziewać. Pod jednym z kawałków na YouTube znalazłem taki oto komentarz:

”To jak stary kawałek, który Rychu zapomniał wrzucić 15 lat temu na płytę, sprzątał pokój w 21 i znalazł ten track przez przypadek”

Zatem, czy warto sprawdzić ten album? Ricardo, to przystanek na posłuchanie człowieka, który od ponad 20 lat ma coś do powiedzenia w tej całej rapgrze i nadal wie jak to robić.

“[…] Tak kminię biały kolor skóry pokryłem dziarami

Jeśli chodzi o muzykę to Afroamerykanin

Nie schodzą z membrany wciąż Stany ty możesz gdybać

Nigdy nie będę rasistą już bym wolał zostać wigga.”

7 KOMENTARZE

  1. Peja się skończył na szacunku ludi ulicy. Teraz to taki grzeczny tatusiowy rap. Nagraj se płytę z popkiem bo obaj jesteście skończeni. Ten sam bit i ta sama nawijka w kółko do znudzenia. Posłuchałem chwilę na spotify ale szybko przełączyłem na Kizo.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Napisz swój komentarz!
Podaj swoje imię

Podejmując się odsłuchu tej płyty, spodziewałem się, że „Rychu to już nie ten sam Rychu”. Mój problem z podejściem do kolejnych publikacji poznańskiego artysty polega na tym, że wciąż gdzieś tam oczekuję „starego Peji”, jednocześnie wymagając progresu technicznego i lirycznego. Kiedy jednak myślę “polski hip-hop”, widzę między innymi „dinozaura”, jakim jest Rychu, który nawala w mikrofon w Fonobarze w 2009 roku, niczym zacięty kałasznikow i nie kalkuluje żadnego z wystrzeliwanych pocisków.

Z drugiej strony, ja też z biegiem lat zmieniłem upodobania brzmieniowe i coraz częściej zdarza mi się sięgać po muzykę, której we wcześniej wspomnianym 2009 roku nigdy bym nie zauważył. Zresztą już w 2013 roku Rychu nawinął “pismaki spekulują, że stępił mi się pazur […]”, ale czy na pewno?

Nie ma co się zastanawiać, Ricardo – wbrew temu, na co wskazuje tytuł albumu, nie jest opowieścią o współczesnym Peji. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że płyta zdaje się raczej próbą opisania obecnego samopoczucia artysty i jego oglądu na nazwijmy to „scenę”, ale z perspektywy rapera „dorosłego”.

UWAGA! Jeżeli czytając poprzednie zdanie, pomyślałeś o wieku Rycha, nie kontynuuj zgłębiania tej recenzji.

Niestety, w przypadku twórczości Peji nie da się oceniać jego albumów, nie mając przed oczami wyobraźni całej postaci poznańskiego artysty. Dziś Peja (jak wskazuje jego własna warstwa liryczna już od kilku lat) stał się domatorem, którego „gruba impra” prawdopodobnie kończy się i zaczyna na co najwyżej obiadku w ogrodzie z rodzinką. Stąd też, gdy pierwszy raz odpaliłem album „Ricardo”, niemalże czekałem na jakieś patetyczne wersy o rodzinie. Wybiórczo wręcz przeszukiwałem między nawijanymi linijkami kolejnych elementów opisu „prozy codzienności”. Nie zaskoczyło mnie, więc kiedy usłyszałem wersy o córce, albo gdy za prawdziwą „przystań” metaforycznie Rychu uznał zwyczajnie dom, w którym „nakarmi syna, a nie ego”.

Ok i to by było na tyle na temat „domatorskiego przelotu”. Zatem co dalej? Dalej zdarzyło się kilka słabych linijek i z całą pewnością przeważająca ilość świetnych zwrotek. Słuchając kawałków z Ricardo przypomniałem sobie jedno – Peja wie jak się rapuje. Jeżeli zastanawiasz się nad poziomem technicznym tej płyty, znajdziesz tutaj pełen przekrój flow, ogromne zróżnicowanie w tempie nawijki i przede wszystkim — warsztat. Nie ma co ukrywać, Rychu nawijać potrafi. Posłodzone? To teraz po kolei:

Najnowsza płyta Ryśka nie powinna być słuchana „całościowo”. Ci, którzy preferują słuchanie całych albumów i utożsamianie „mindsetu” z konceptem płyty, raczej się zgubią. Uważam, że dopiero dziś od dawna, Peja pokazał, iż nie musi w żaden sposób „próbować” być „współczesnym raperem”. Ryszard dokładnie takim raperem nie jest — i bardzo dobrze! To właśnie na tej płycie można wybrać kawałki, które pokazują obecny ogląd Ryśka na scenę, ale tym razem bez „napinki”. Jak to bez napinki? To gdzie „ryśkowy pazur”?! Zastanówmy się… Może w kolejnych wersach zaczepiających już groteskowo, ale wciąż wiecznego oponenta Peji (Spoiler alert: padło „kolego lego”). Artysta faktycznie pozwala sobie na zabawę z oczekiwaniami słuchacza. Na płycie pojawiają się przekminy, w których Peja ewidentnie z dużą dozą „luzu” komentuje codzienne problemy (rodzinne, życiowe, związkowe), jednocześnie prowokując słuchacza do myślenia nad własną sytuacją życiową. To bardzo przyjemne, ponieważ przypominam, że Rycha rap, to kałasznikow, a bycie „zbyt dumnym z bycia MC, to już pie***lony standard”. Jednak z upływem czasu, raper potrafi pochylić się nad codziennością.

Przejdźmy więc do sedna sprawy. Po co tu wszyscy jesteśmy i czego szukamy?

Oczywiście, że flow jak karabin — JEST.

Oczywiście, że bragga — JEST.

Oczywiście, że mało subtelnych zaczepek do sceny — SĄ.

Oczywiście, że nietuzinkowi goście – SĄ (Kto? Między innymi: Hałastra, DonGURALesko, VNM, Kaz Bałagane, Sokół, Pezet).

Najważniejsze — z czego Rysiek jest znany najbardziej? Podpowiem… Porównania! Kiedy zwrotka w 70% składa się z porównań, wiem, że Peja odpalił karabin i zapętlam. Taki Rychu właśnie był, taki Rychu właśnie jest i takiego Rycha chciałem się spodziewać. Pod jednym z kawałków na YouTube znalazłem taki oto komentarz:

”To jak stary kawałek, który Rychu zapomniał wrzucić 15 lat temu na płytę, sprzątał pokój w 21 i znalazł ten track przez przypadek”

Zatem, czy warto sprawdzić ten album? Ricardo, to przystanek na posłuchanie człowieka, który od ponad 20 lat ma coś do powiedzenia w tej całej rapgrze i nadal wie jak to robić.

“[…] Tak kminię biały kolor skóry pokryłem dziarami

Jeśli chodzi o muzykę to Afroamerykanin

Nie schodzą z membrany wciąż Stany ty możesz gdybać

Nigdy nie będę rasistą już bym wolał zostać wigga.”

7 KOMENTARZE

  1. Peja się skończył na szacunku ludi ulicy. Teraz to taki grzeczny tatusiowy rap. Nagraj se płytę z popkiem bo obaj jesteście skończeni. Ten sam bit i ta sama nawijka w kółko do znudzenia. Posłuchałem chwilę na spotify ale szybko przełączyłem na Kizo.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Napisz swój komentarz!
Podaj swoje imię