Witam. Jesteśmy już na półmetku tej serii – stwierdziłem że na #50 zakończę, bo w innym wypadku wleciałbym w underground odnośnie którego jakiekolwiek informacje są zerowe. Więc trzymajmy się tych którym udało się coś kiedyś legalnie wydać.
David Cohn urodził się w okolicach wczesnych lat ’80 w Chicago w którym spędził większość życia. Jest on powiązany z dość znanym w pewnych kręgach (oddanych fanów tego gatunku) trębaczem jazzowym Sonnym Cohnem. Serengeti rapem zaczął się interesować w wieku 12 lat, pierwsze wersy zaczął składać w liceum, a na studiach poznał dżentelmena znanego jako Open Mike Eagle i reszta poszła z górki. W 2001 ukończył studia na kierunku historycznym i wszedł z debiutem na przełomie 2002/2003.
David nazywa swój styl jako „wykręcony mainstream z zacięciem w stronę depresji”. Jakby się tak głębiej wsłuchać, to można to odczuć. Warto wspomnieć o tym jak bogata jest jego dyskografia. Na przestrzeni 17 lat wydał 35 LP oraz 16 EPek. Są to dziś w większości materiały kompletnie zapomniane i ewentualnie niedostępne. Takie tempo trochę jak BONES. Współpracował on z takimi wytwórniami jak: F5 Records, The Frozen Food Section, Day by Day Entertainment, Audio 8 Recordings, Bonafyde Recordings, Breakfast Records, Anticon, Golden Floyd Records, Blank Records, Graveface Records, Asthmatic Kitty, Joyful Noise, Mello Music Group, Audio Recon, Fake Four Inc., Burnco Recs, Geti Enterprises, Auto Reverse Records, oraz Cohn Corporation. Oczywiście kilka z nich było jego własnymi tworami aby móc jakkolwiek funkcjonować na rynku poza podziemiem. A oto jego największy hit.
Podobnie jak wielu w tej serii nie ogranicza się on jedynie do rapu i jako duet o nazwie Friday Night z gościem o ksywie Hi-Fidel robili tego typu rzeczy:
A inne zespoły które współtworzył? No więc tak: Yoome (on, Renee-Louise Carafice, Tony Trimm), Tha Grimm Teachaz (on, Hi-Fidel, DJ Koufie), Shtaad (duet z gościem o ksywie Sicker Man), Sisyphus (on, Son Lux, Sufjan Stevens – obie postaci dość znane), Cavanaugh (duet z Open Mike Eagle’m), Yoni & Geti (duet z Yonim Wolfem, o nim za tydzień), oraz puścił w tym roku współpracę z gościem z zespołu Deerhoof. Wracając – oto jego drugi największy hit.
Jak widzimy gość jest strasznie pracowity i regularny, posiada sporo kontaktów w branży, z niejednego pieca chleb jadł – a mimo to jego aktywny fanbase na dzień dzisiejszy można liczyć nawet nie w tysiącach, a w setkach. I są to zapewne głównie ludzie z którymi współpracował lub u których wydawał. To z jego ostatniego LP, ponownie bardzo dalekiego od rapu:
Podsumowanie: Serengeti jest postacią enigmatyczną, obcą nawet dla niektórych wyjadaczy amerykańskiej sceny alternatywnej. Wypluwa kolejne projekty w pustkę praktycznie tylko i wyłącznie dla własnego kreatywnego realizowania się. Jego bity często charakteryzuje gitara, nie da się ukryć że jest fanem tego instrumentu w różnych konfiguracjach. Flow – w porządku, podstawowe. Głos – jak dla mnie in+, dobrze się go słucha przy dłuższym katowaniu. Dobór bitów – mogło być lepiej, momentami są to rzeczy dość przeciętne. Moim zdaniem jego najlepszym albumem jest Gasoline Rainbows z 2006. Polecam raczej do takich smutnych rozkmin, czasem przykrytych bardziej komediową twarzą jak na albumie Dennehy.