Rahim wydaje biografię! Premiera książki szefa wytwórni MaxFloRec już 17 listopada

Freak Fight

fot. Magda Salbert

„Ludzie z tylnego siedzenia” ‒ tak zatytułowane będzie wydawnictwo napisane przez
Rahima we współpracy z Przemkiem Corso. Znajdą się w nim wspomnienia dotyczące
życia prywatnego, kariery muzycznej, filmu „Jesteś Bogiem”, a także osób, które artysta
spotkał na swojej drodze. Książkę w przedsprzedaży zamawiać można pod adresem:
www.idz.do/autobiografia-rahima

Dokładnie w dniu 42. urodzin Rahima nakładem wydawnictwa SQN ukaże się biografia
współzałożyciela Paktofoniki, Pokahontaz i właściciela wytwórni MaxFloRec, nad którą
pracował razem z Przemkiem Corso. Jak czytamy w opisie: „Ta książka to wyczerpująca
opowieść o miłości, przyjaźni, pakcie przy dźwiękach głośnika, a także nieuczciwych
wydawcach i dzikim muzycznym rynku lat 90., w którym albo byłeś twardy, albo zostawałeś
pożarty i kończyłeś z długami. (…) To szczera spowiedź i podsumowanie ponad 20 lat życia
pełnego muzyki, ciekawych opowieści, spotkań i ludzi.”

Fragment książki:

Pamiętam, że potrzeba napisania pierwszego tekstu i spróbowania samemu pojawiła się we
mnie naturalnie. Zupełnie jakby od początku tam była i po prostu czekała na wyklucie się.

Wrzuciłem do magnetofonu kawałek z płyty Rage Against the Machine, zsamplowałem go,
zdublowałem i nagrałem. Razem z jednym z moich najbliższych przyjaciół z dzieciństwa
postanowiliśmy nagrać do niego nasze wokale, wykorzystując do tego sprzęt jego rodziców,
którzy grali na weselach. Mikrofony, konsoleta – mieli wszystko, czego potrzebowaliśmy!

Jeden magnetofon podpięliśmy do konsolety, puszczaliśmy z niego podkład, rapowaliśmy na
żywo, a drugi magnetofon ściągał dźwięk i wszystko nagrywał.

Jedyny problem polegał na tym, że jeżeli któryś z nas się pomylił, musieliśmy nagrywać
wszystko od początku. Jeżeli wpadki zdarzały się pod koniec, przy trzeciej zwrotce, można
było się lekko wkurwić.

To była pierwsza połowa lat 90., a ja, słuchając swojego pierwszego kawałka, załapałem
bakcyla… i postanowiłem za wszelką cenę tworzyć własne podkłady.

Najpierw był 3-X-KLAN.

Co ciekawe, przez niego i przez rosnącą pasję do hip-hopu o mały włos nie zawaliłem
technikum. Ironia losu, biorąc pod uwagę, że byłem gościem, który marzył o programowaniu?
Być może.

Pamiętam nasz pierwszy koncert, na urodzinach przyjaciółki. Wystąpiliśmy dla jakichś 20
osób… w jej domu! Prawdziwe wydarzenie. Co więcej, dla mnie była to autentyczna
konfrontacja ze strachem. Nigdy wcześniej ani później nie odczuwałem takiego stresu.
Siedział mi na plecach i dyszał, jakby był żywą istotą, niczym smok Smaug z Samotnej Góry
z Tolkienowskiej mitologii Śródziemia.

Nie chodziło nawet o samą publiczność. Tam po prostu nikt nie słuchał rapu. Pokazywaliśmy
publicznie coś, co jest dla nas ważne, ludziom, którzy w ogóle tego nie rozumieli i nie czuli.

Mało? To przypomnę tylko, że to, co tworzyliśmy, to był psycho- rap w najczystszej postaci.

3-X-KLAN jest wspominany jako jeden z pierwszych polskich zespołów, poza pionierskim
Kalibrem 44, który eksperymentował z tym podgatunkiem.

Powiem więcej: uważam, że polska scena hip-hopowa wyrosła niejako z psycho-rapu, mimo
że odchodzi się od tego stylu i mało kto już pamięta, że nie chodziło o sam flow. Nie da się
porównać tego do niczego innego. Ekspresja, emocje, fakt, że możesz nawijać i składać
teksty, jak tylko chcesz. Absolutna twórcza swoboda… i psychodela. Kaliber inspirował nas
do pewnych rzeczy. Wszyscy się nawzajem nakręcali. Pojawiało się coraz więcej składów,
które chciały brzmieć jak K44. A to dawało nam poczucie, że nie jesteśmy w tym sami i że
rośniemy w siłę.

Powiem wam jedno: na urodzinach przyjaciółki, przed i po naszym pierwszym w życiu
koncercie, byliśmy jednak tylko we trzech. Kolejny koncert zagraliśmy u mnie w technikum.
Tam nawet nie było sceny. Połączyliśmy cztery wielkie ławy ze stołówki, budując sobie w ten
sposób podest. Pamiętam, że serce waliło mi tak mocno, że dosłownie słyszałem szum w
uszach. Bałem się, że spadnę z naszej pseudosceny, i to nie dlatego, że było na niej mało
miejsca, ale dlatego, że zasłabnę.

Wyobrażacie sobie? Ciężki rap, mało potencjalnych odbiorców. Przypominało to trochę
walenie głową o ścianę.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Napisz swój komentarz!
Podaj swoje imię

fot. Magda Salbert

„Ludzie z tylnego siedzenia” ‒ tak zatytułowane będzie wydawnictwo napisane przez
Rahima we współpracy z Przemkiem Corso. Znajdą się w nim wspomnienia dotyczące
życia prywatnego, kariery muzycznej, filmu „Jesteś Bogiem”, a także osób, które artysta
spotkał na swojej drodze. Książkę w przedsprzedaży zamawiać można pod adresem:
www.idz.do/autobiografia-rahima

Dokładnie w dniu 42. urodzin Rahima nakładem wydawnictwa SQN ukaże się biografia
współzałożyciela Paktofoniki, Pokahontaz i właściciela wytwórni MaxFloRec, nad którą
pracował razem z Przemkiem Corso. Jak czytamy w opisie: „Ta książka to wyczerpująca
opowieść o miłości, przyjaźni, pakcie przy dźwiękach głośnika, a także nieuczciwych
wydawcach i dzikim muzycznym rynku lat 90., w którym albo byłeś twardy, albo zostawałeś
pożarty i kończyłeś z długami. (…) To szczera spowiedź i podsumowanie ponad 20 lat życia
pełnego muzyki, ciekawych opowieści, spotkań i ludzi.”

Fragment książki:

Pamiętam, że potrzeba napisania pierwszego tekstu i spróbowania samemu pojawiła się we
mnie naturalnie. Zupełnie jakby od początku tam była i po prostu czekała na wyklucie się.

Wrzuciłem do magnetofonu kawałek z płyty Rage Against the Machine, zsamplowałem go,
zdublowałem i nagrałem. Razem z jednym z moich najbliższych przyjaciół z dzieciństwa
postanowiliśmy nagrać do niego nasze wokale, wykorzystując do tego sprzęt jego rodziców,
którzy grali na weselach. Mikrofony, konsoleta – mieli wszystko, czego potrzebowaliśmy!

Jeden magnetofon podpięliśmy do konsolety, puszczaliśmy z niego podkład, rapowaliśmy na
żywo, a drugi magnetofon ściągał dźwięk i wszystko nagrywał.

Jedyny problem polegał na tym, że jeżeli któryś z nas się pomylił, musieliśmy nagrywać
wszystko od początku. Jeżeli wpadki zdarzały się pod koniec, przy trzeciej zwrotce, można
było się lekko wkurwić.

To była pierwsza połowa lat 90., a ja, słuchając swojego pierwszego kawałka, załapałem
bakcyla… i postanowiłem za wszelką cenę tworzyć własne podkłady.

Najpierw był 3-X-KLAN.

Co ciekawe, przez niego i przez rosnącą pasję do hip-hopu o mały włos nie zawaliłem
technikum. Ironia losu, biorąc pod uwagę, że byłem gościem, który marzył o programowaniu?
Być może.

Pamiętam nasz pierwszy koncert, na urodzinach przyjaciółki. Wystąpiliśmy dla jakichś 20
osób… w jej domu! Prawdziwe wydarzenie. Co więcej, dla mnie była to autentyczna
konfrontacja ze strachem. Nigdy wcześniej ani później nie odczuwałem takiego stresu.
Siedział mi na plecach i dyszał, jakby był żywą istotą, niczym smok Smaug z Samotnej Góry
z Tolkienowskiej mitologii Śródziemia.

Nie chodziło nawet o samą publiczność. Tam po prostu nikt nie słuchał rapu. Pokazywaliśmy
publicznie coś, co jest dla nas ważne, ludziom, którzy w ogóle tego nie rozumieli i nie czuli.

Mało? To przypomnę tylko, że to, co tworzyliśmy, to był psycho- rap w najczystszej postaci.

3-X-KLAN jest wspominany jako jeden z pierwszych polskich zespołów, poza pionierskim
Kalibrem 44, który eksperymentował z tym podgatunkiem.

Powiem więcej: uważam, że polska scena hip-hopowa wyrosła niejako z psycho-rapu, mimo
że odchodzi się od tego stylu i mało kto już pamięta, że nie chodziło o sam flow. Nie da się
porównać tego do niczego innego. Ekspresja, emocje, fakt, że możesz nawijać i składać
teksty, jak tylko chcesz. Absolutna twórcza swoboda… i psychodela. Kaliber inspirował nas
do pewnych rzeczy. Wszyscy się nawzajem nakręcali. Pojawiało się coraz więcej składów,
które chciały brzmieć jak K44. A to dawało nam poczucie, że nie jesteśmy w tym sami i że
rośniemy w siłę.

Powiem wam jedno: na urodzinach przyjaciółki, przed i po naszym pierwszym w życiu
koncercie, byliśmy jednak tylko we trzech. Kolejny koncert zagraliśmy u mnie w technikum.
Tam nawet nie było sceny. Połączyliśmy cztery wielkie ławy ze stołówki, budując sobie w ten
sposób podest. Pamiętam, że serce waliło mi tak mocno, że dosłownie słyszałem szum w
uszach. Bałem się, że spadnę z naszej pseudosceny, i to nie dlatego, że było na niej mało
miejsca, ale dlatego, że zasłabnę.

Wyobrażacie sobie? Ciężki rap, mało potencjalnych odbiorców. Przypominało to trochę
walenie głową o ścianę.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Napisz swój komentarz!
Podaj swoje imię