Julio Francisco Ramos urodził się w 1981 i pochodzi z New Haven w Connecticut. Jedyne co o nim wiadomo, to że w 2008 założył label Fake Four Inc. ze swoim bratem, a w 2010 siedział chwilę w więzieniu za bycie złapanym podczas transportowania 45 kilogramów marihuany (co mi w ogóle nie pasuje do jego wizerunku, ale ok).
ZOBACZ TAKŻE: PRZEOCZONE/ZAPOMNIANE PERŁY [#31]: AL’ TARIQ – GOD CONNECTIONS (1996)
Jego rap miesza się z podkładami oscylującymi wokół gitar, najczęściej z podgatunku folk punk. Raczej smutne rzeczy o wydźwięku ballad, w których słychać inspiracje czerpane z Sole’a (który jest na dzisiaj przedstawionej płycie, oraz wydawał w jego labelu), z tym że częściej zdarza mu się śpiewać niż wchodzić na wątki anarchistyczne. Potrafi grać na kilku instrumentach i sam sobie w większości robi bity.
Po więcej biografii trzeba się wczytywać w jego teksty na Geniusie, z tym że też są często te fakty pochowane za metaforami. Moim zdaniem jest najlepszym raperem w historii stanu Connecticut, ex aequo z Apathym znanym z Army of the Pharoahs. Posiada 8 LP (z czego w trzech wspomagał go Factor Chandelier, a w jednym dziś omawianym DJ Scientist). Do tego 5 demówek/b-side’ów, dwa albumy jako grupa Toca (on + Xololanxinxo, David Ramos, Tommy Valencia, Danny Levin i Max Heath). Do tego posiada w karierze epizod heavy metalowy w ekipie Dead by Wednesday, w której udzielił się na 3 LPs w latach 2005-2011. Funkcjonują nadal, ale od ponad dekady już bez niego. W Fake Four wydawali tacy raperzy/grupy (z tych wartych uwagi) jak: Myka 9, Awol One, Sole, Dark Time Sunshine, K-the-I??? (o nim napisałem coś w tekście #28), Bleubird, Open Mike Eagle, Sadistik, Grayskul, Moodie Black i Serengeti.
The One Man Band Broke Up jest (jak tytuł pokątnie wskazuje) historią wymyślonego chłopa o imieniu Julius, który przechodzi typowe „rise and fall” (jak Ziggy Stardust). Także jeden wielki storytelling, na tyle sprawnie napisany iż nie męczy odbiorcy. Pięknie został tu przez twórcę przelany sam proces twórczy i wkładanie w swoją muzykę stu procent kreatywności. Nie jest to odsłuch łatwy, ale prowadzi słuchacza w rzadko spotykane w rapie miejsca. Całość trwa zaledwie 40 minut (wersja na Spotify jest dłuższa o 4 bonus tracki) i przez to ciężko doświadczyć monotonii podczas odsłuchu. Atmosfera jest nie do podrobienia. Czuć tu talent i jasną wizję brzmienia od początku do końca – bez motania się we wszelakich patentach. Względnie spore repeat value, zabawa flow (momentami dość dzikie przyspieszenia) oraz kilka błyskotliwych rozkmin.
Moim zdaniem życiówka, do której jedynie Sad Fat Luck z 2019 ma jakikolwiek podjazd. Jeśli nie macie nic przeciwko folkowi i lekkich naleciałościach z muzyki country (czynniki przez które nie wracam za bardzo do jego twórczości, pomimo wielu plusów), to powinno się wam spodobać. Ciekaw jestem, czy Julio dostanie kiedyś jakiegoś boostu do popularności – bo momentami można się poczuć jak podczas słuchania czegoś szerzej uznanego, coś co swoim poziomem „dopieszczenia” każe sugerować status klasyka dla przynajmniej kilku tysięcy fanów, a tu się okazuje że wyświetlenia są na poziomie 30-100k. Tym razem nieco krócej, ale nie mam już za bardzo nic do dodania. Albumów koncepcyjnych trzeba samemu doświadczyć i nie ma sensu streszczanie fabuły ze spoilerami.
Ceschi – The One Man Band Broke Up
Ulubiona gościnna zwrotka: Sole na Long Live The Short Lived. Oprócz tego jest jeden numer na którym poza frontmanem mieszczą się Shoshin, David Ramos i Mic King, oraz track No New York z outro w formie spoken-wordu od Astronautalisa. Jak ktoś lubi indie rock i jednocześnie jest czytelnikem Rapowo, to odsyłam do dyskografii tego gościa, możecie potraktować jako #28,5.
Ulubione utwory: Half Mast, Bad Jokes, Julius’ Final Song
SPRAWDŹ RÓWNIEŻ NASZ WYWIAD: „FINANSOWO NIE WIDZIAŁBYM JAKIEJŚ WIĘKSZEJ STABILNEJ PRZYSZŁOŚCI, JEŚLI CHODZI O WSPÓŁPRACE Z CZOŁÓWKĄ” — NORBERT GRZEGORCZYK, TWÓRCA NOLYRICS
Cała rapgra w jednym miejscu. Obserwuj nas także na – Google News
fot. cover płyty Ceschi – The One Man Band Broke Up