Dziś podwójne oszustwo, bo nie dość że płyta instrumentalna/producencka, to do tego z Japonii, a nie z umówionego kursu US/PL. Specjalnie staram się omijać twórców, których wam przybliżałem w poprzedniej serii, dlatego tym razem Krush już musiał się pojawić, aby dopełnić obraz, na którym znajdują się wszystkie istotne postaci dla amerykańskiej alternatywy.
ZOBACZ TAKŻE: PRZEOCZONE/ZAPOMNIANE PERŁY [#11]: DANNY BROWN – THE HYBRID (2010)
Hideaki Ishi urodził się w 1962 w Tokio i został po części uformowany przez lokalne gangi (a potem yakuzę), ponieważ porzucił szkołę na ich rzecz w młodym wieku. Zakończył tę bardzo ryzykowną zabawę przez otrzymanie pewnego dnia przesyłki z odciętymi palcami swojego przyjaciela. Zbiegło się to w czasie z premierą filmu Wild Style (1983), który nadał nowego sensu Krushowi – z miejsca zakochał się w DJingu. A że to był 83, a nie 93, to dziś uchodzi za pierwsze pokolenie japońskiej sceny, trochę taki odpowiednik DJ 600V. Muzycznie (co pokazuje przytoczony dziś album całkiem wyraźnie) oprócz klasycznego hip-hopu należy mu przypiąć łatkę z trip-hopem, oraz ambientem. Nie będzie zaskoczeniem, jak wam powiem, że nigdy nie był zainteresowany mainstreamem i do dziś trzyma się z boku sceny. To już możecie sobie na starcie założyć na tym etapie serii.
W wielu mini-recenzjach 寂 przewija się wątek zrujnowanego klimatu przez raperów pojawiających się gościnnie. Oczywiście kompletnie się nie zgadzam, szczególnie że Lif i Aesop położyli świetne wersy wybijające słuchacza ze standardowego dla albumów instrumentalnych „schodzenia na dalszy plan podświadomości” (o tym dwa zdania pod koniec w standardowym segmencie), a o rujnowaniu moodu musieli pisać co najwyżej chorzy psychicznie ludzie, którzy są w stanie np. czytać książkę albo się uczyć z jednocześnie odpaloną muzyką. Nigdy nie pojmę, jak to ma prawo działać.
Główną siłą Krusha jest płynne mieszanie ze sobą zimnych perkusji wschodniego wybrzeża (rodem z bitów Premiera i RZY), z tradycyjnymi japońskimi instrumentami (np. shakuhachi, kalimba). Na pierwszy rzut oka może ta konwencja zakładać na starcie pewną sztuczność/brak autentyczności porównywalny do jedzenia w orientalnym azjatyckim barze znajdującym się gdzieś w Skierniewicach – ale nic bardziej mylnego. Jaku to ósmy album tego najwybitniejszego japońskiego producenta i DJa (jeżeli ktokolwiek ma podjazd, to tylko DJ Honda i Nujabes), co sprawia, że na tym etapie doskonale wiedział, co robi od początku do końca.
Był to również jego przedostatni projekt w ramach twórczego tornada i premier co rok/dwa lata, w którym funkcjonował od samego początku w ’94. Po mixtape OuMuPo 6 (2006) i dwóch kompilacjach Stepping Stones (również 2006) zwolnił i lekko usunął się w cień, co by się nie rozdrabniać niepotrzebnie. Podstaw w skromnej legendzie, jaką sobie zbudował, należałoby upatrywać na albumie Meiso (1995). Coś w nim „kliknęło” i pod kątem możliwości wzniósł się w tamtym momencie na wyżyny, aby pozostać w nich przez następną dekadę. Stan na 2022 jest taki, że to zakurzony ewenement przysłaniany w tyle przez kolejne fale nowych zawodników i pewien symbol pokolenia przejścia w epokę Internetu, która to generacja doświadczyła intensywnego skurczenia się całego świata za sprawą sieci, bez której dziś ciężko byłoby sobie wyobrazić codzienność. Polecam 寂 Jaku bardziej na słuchawki niż głośniki, raczej by zwolnić i pomyśleć – niżeli przyspieszyć. W końcu tytuł można przetłumaczyć na „tranquility”.
Ulubiona gościnna zwrotka: Mr. Lif na Nosferatu. Co za numer. Chciałbym usłyszeć cały album który ma „to coś”, czego nie potrafię nawet jakoś dokładnie sklasyfikować. Gdy słyszę ten bit, mam wrażenie jakby raper kładący na nim wokal siedział samotnie na szczycie wieżowca podczas burzy i czerpał z tego satysfakcję. Oprócz Lifa mamy Aesop Rocka na przyjemnym Kill Switch, oraz paru localsów/znajomych Krusha, są to: Shuuzan Morita, Ken Shima, Tatsuki, Akira Sakata i Shinichi Kinoshita. Tak na koniec jeszcze polecam wam jego album Zen, gdzie pojawia się Black Thought z The Roots i Company Flow. Natomiast jako nieistniejący tekst #13,5 polecam płytę w podobnym klimacie i również z Japonii, czyli DJ Honda – HII (1997).
Ulubione utwory: Nosferatu, Kill Switch, Beyond Raging Waves
ZOBACZ TAKŻE NASZ WYWIAD: MEEK, OH WHY?: „WCHŁANIANIE SIĘ W LOKALNE KÓŁKA ADORACJI MNIE NIGDY NIE KRĘCIŁO” – WYWIAD
Cała rapgra w jednym miejscu. Obserwuj nas także na – Google News.
fot. okładka płyty
Pierwszy
Chuj jebany
Kobiety: Nie każdy facet musi mieć dziewczyne, to nie jest to co kiedyś. Kobieta nie jest prawem naturalnym hihihi
Również kobiety: MIESZKANIE DLA KAŻDEGO, W CENTRUM WARSZAWY MIESZKANIE – DOBREM NATURALNYM. CO TO JEST ŻEBY ISTNIELI LANDLORDOWIE
Dobry art. Dzięki za przypomnienie muzyki, której kiedyś się słuchało.