Przeoczone/Zapomniane Perły [#1]: GZA/Genius – Liquid Swords (1995)

Freak Fight

Witam. Powrót syna marnotrawnego na stare śmieci (nieco jak Iago Aspas do Celty Vigo z Liverpoolu po niewypale – teraz czas zostać tu królem strzelców). Jeżeli pamiętacie serię „Rap Powyżej Klasycznych Schematów”, to powracam do was właśnie z płynnym jej uzupełnieniem (trwającym kolejne 50 tekstów – co tydzień nowy), gdzie jednak zajmiemy się w większości dużo bardziej standardowymi płytami wpisującymi się w podział oldschool/trueschool (chociaż oczywiście nie zawsze).

Jak macie z 30/40 lat, to możliwe, że będziecie znali zauważalnie więcej rzeczy niż przy RPKS. Tym razem jednak jak sam tytuł wskazuje, kątem spojrzenia będzie termin „underrated” przeplatający się z upływającymi latami, które to lata spychają omawiane LPs coraz głębiej w zapomnienie przeciętnego kolektywnego słuchacza. Celem serii jest, aby nie pozwolić im utonąć do końca. Schemat działania: dwa teksty o płytach amerykańskich, jeden tekst o płycie polskiej. I tak w kółko. Poprzednią serię zalewały wielokrotne linki do YouTube w każdym artykule, tutaj będzie umieszczony jedynie jeden pod koniec do Spotify (w miarę możliwości). Zatem oficjalnie witam was w cyklu Przeoczone/Zapomniane Perły.

Jak pamiętacie, dla mnie w rapie najważniejsza jest liryka (i okazjonalnie bit), dlatego GZA (podpisany tutaj także jako Genius) to mój ulubiony członek Wu-Tangu. Jeszcze przed Aesop Rockiem, KA czy Busdriverem i na długo przed ich polskimi odpowiednikami – był właściwie tylko on na tym lirycznym placu boju stojącym w kontrze do imprezowej/luźnej natury hip-hopu. Na szczęście trafił na solidnych przyjaciół, którzy pomogli mu osiągnąć sukces jako część jednego z najważniejszych składów, w jednej z najważniejszych epok dla rapu.

Każdy prawdziwy/dociekliwy słuchacz zna 36 Chambers, ale pierwsze solowe projekty poszczególnych członków już po wybuchu popularności i kreatywnych możliwości, które ukazały się w latach 1994-1999, pokrywa coraz większa warstwa kurzu (Tical, Return to the 36 Chambers, Only Built 4 Cuban Linx, Ironman, Bobby Digital in Stereo, The Pillage, Uncontrolled Substance, Golden Arms Redemption). Omawiany dziś Gary Earl Grice wydał co prawda w 1991 album Words from the Genius, dlatego podkreśliłem moment kreatywnego peaku. Ze względu na wspomnianą warstwę kurzu – postanowiłem rozpocząć tę serię od pochylenia się nad definitywnie najlepszą ze wszystkich wymienionych powyżej płyt.

Nieco źle trafiłem w moment premiery tekstu, ponieważ jest to materiał mocno związany z zimą i generalnie ujemnymi temperaturami. Przeszywa go intensywny chłód od pierwszej do ostatniej sekundy trwania. Osobiście kojarzę to z tytułem i okładką, które interpretuję jako ostrza z ciekłego azotu uderzające w każdego przeciwnika (tego abstrakcyjnego, jak i fizycznego), który jest w zasięgu. Muszę niestety na minus (niezależny od twórcy) wskazać wokal, którego barwy nigdy nie byłem fanem. W pewien sposób spłaszcza on moc linijek, które jako suchy tekst jawią się jeszcze ciężej i mroczniej. To, co RZA zrobił na produkcji… nie jestem w stanie ująć w słowach, to po prostu trzeba usłyszeć.

Wybitny przypadek dobierania bitów (i ich wszystkich elementów składowych) pod konkretną osobę. W identyczny sposób Raekwon i ODB zostali obdarzeni na swoich solówkach skrojonymi na miarę podkładami. Szkoda, że zgasł z wiekiem razem z całą resztą składu. Mimo to myślę że postąpił słusznie, usuwając się w pewnym momencie stopniowo w cień – taki DJ Premier nadal regularnie robi i sprzedaje bity, a dobre są może ze trzy rocznie. Skity są dopasowane w punkt i za każdym razem intrygują tak samo, jak reszta zawartości danego utworu. O dziwo outro jest solowym numerem Killah Priesta (chociaż oryginalnie był to bonus track, dowiedziałem się teraz podczas researchu).

Nie przypominam sobie innego takiego przypadku na płycie jednego rapera, ale okej. Opinie o B.I.B.L.E. są względnie podzielone – grupa ludzi uważa ten joint za jeden z najlepszych (albo i najlepszy) na LP, podczas gdy drudzy za jeden ze słabszych. Nie wykluczam zmiany zdania, lecz na moment obecny znajduję się wśród drugiej grupy – refren mi nie odpowiada, odstając nieco klimatem od zawartości zwrotek i nie wnosząc żadnej przysłowiowej „truskawki na torcie”. Jeżeli kiedyś słuchaliście i wam właśnie przypomniałem, to polecam wrócić i zagłębić się w lirykę – a jeżeli nigdy nie słuchaliście, to warto nadrobić. Myślę, że to zdanie może być mottem całej serii.

Ulubiona gościnna zwrotka: Inspectah Deck na Cold World. Każdy feat spisuje się na medal, również z nie-rapowego a zaśpiewanego refrenu przez Life’a (kuzyn GZY). Poza tym mamy na przestrzeni LP większość Wu-Tangu oraz Killah Priesta, który nigdy nie był częścią oficjalnego składu (pomimo życia i tworzenia w ich towarzystwie). Nawet ODB, który zwykle mnie irytuje, solidnie się wkomponował z symbolicznymi dwoma linijkami refrenu, dodając smaku całemu Duel of the Iron Mic.

Ulubione utwory: Cold World, 4th Chamber, Shadowboxin’

ZOBACZ TAKŻE NASZ WYWIAD: MEEK, OH WHY?: „WCHŁANIANIE SIĘ W LOKALNE KÓŁKA ADORACJI MNIE NIGDY NIE KRĘCIŁO” – WYWIAD

Cała rapgra w jednym miejscu. Obserwuj nas także na – Google News.

fot. cover albumu

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Napisz swój komentarz!
Podaj swoje imię

Witam. Powrót syna marnotrawnego na stare śmieci (nieco jak Iago Aspas do Celty Vigo z Liverpoolu po niewypale – teraz czas zostać tu królem strzelców). Jeżeli pamiętacie serię „Rap Powyżej Klasycznych Schematów”, to powracam do was właśnie z płynnym jej uzupełnieniem (trwającym kolejne 50 tekstów – co tydzień nowy), gdzie jednak zajmiemy się w większości dużo bardziej standardowymi płytami wpisującymi się w podział oldschool/trueschool (chociaż oczywiście nie zawsze).

Jak macie z 30/40 lat, to możliwe, że będziecie znali zauważalnie więcej rzeczy niż przy RPKS. Tym razem jednak jak sam tytuł wskazuje, kątem spojrzenia będzie termin „underrated” przeplatający się z upływającymi latami, które to lata spychają omawiane LPs coraz głębiej w zapomnienie przeciętnego kolektywnego słuchacza. Celem serii jest, aby nie pozwolić im utonąć do końca. Schemat działania: dwa teksty o płytach amerykańskich, jeden tekst o płycie polskiej. I tak w kółko. Poprzednią serię zalewały wielokrotne linki do YouTube w każdym artykule, tutaj będzie umieszczony jedynie jeden pod koniec do Spotify (w miarę możliwości). Zatem oficjalnie witam was w cyklu Przeoczone/Zapomniane Perły.

Jak pamiętacie, dla mnie w rapie najważniejsza jest liryka (i okazjonalnie bit), dlatego GZA (podpisany tutaj także jako Genius) to mój ulubiony członek Wu-Tangu. Jeszcze przed Aesop Rockiem, KA czy Busdriverem i na długo przed ich polskimi odpowiednikami – był właściwie tylko on na tym lirycznym placu boju stojącym w kontrze do imprezowej/luźnej natury hip-hopu. Na szczęście trafił na solidnych przyjaciół, którzy pomogli mu osiągnąć sukces jako część jednego z najważniejszych składów, w jednej z najważniejszych epok dla rapu.

Każdy prawdziwy/dociekliwy słuchacz zna 36 Chambers, ale pierwsze solowe projekty poszczególnych członków już po wybuchu popularności i kreatywnych możliwości, które ukazały się w latach 1994-1999, pokrywa coraz większa warstwa kurzu (Tical, Return to the 36 Chambers, Only Built 4 Cuban Linx, Ironman, Bobby Digital in Stereo, The Pillage, Uncontrolled Substance, Golden Arms Redemption). Omawiany dziś Gary Earl Grice wydał co prawda w 1991 album Words from the Genius, dlatego podkreśliłem moment kreatywnego peaku. Ze względu na wspomnianą warstwę kurzu – postanowiłem rozpocząć tę serię od pochylenia się nad definitywnie najlepszą ze wszystkich wymienionych powyżej płyt.

Nieco źle trafiłem w moment premiery tekstu, ponieważ jest to materiał mocno związany z zimą i generalnie ujemnymi temperaturami. Przeszywa go intensywny chłód od pierwszej do ostatniej sekundy trwania. Osobiście kojarzę to z tytułem i okładką, które interpretuję jako ostrza z ciekłego azotu uderzające w każdego przeciwnika (tego abstrakcyjnego, jak i fizycznego), który jest w zasięgu. Muszę niestety na minus (niezależny od twórcy) wskazać wokal, którego barwy nigdy nie byłem fanem. W pewien sposób spłaszcza on moc linijek, które jako suchy tekst jawią się jeszcze ciężej i mroczniej. To, co RZA zrobił na produkcji… nie jestem w stanie ująć w słowach, to po prostu trzeba usłyszeć.

Wybitny przypadek dobierania bitów (i ich wszystkich elementów składowych) pod konkretną osobę. W identyczny sposób Raekwon i ODB zostali obdarzeni na swoich solówkach skrojonymi na miarę podkładami. Szkoda, że zgasł z wiekiem razem z całą resztą składu. Mimo to myślę że postąpił słusznie, usuwając się w pewnym momencie stopniowo w cień – taki DJ Premier nadal regularnie robi i sprzedaje bity, a dobre są może ze trzy rocznie. Skity są dopasowane w punkt i za każdym razem intrygują tak samo, jak reszta zawartości danego utworu. O dziwo outro jest solowym numerem Killah Priesta (chociaż oryginalnie był to bonus track, dowiedziałem się teraz podczas researchu).

Nie przypominam sobie innego takiego przypadku na płycie jednego rapera, ale okej. Opinie o B.I.B.L.E. są względnie podzielone – grupa ludzi uważa ten joint za jeden z najlepszych (albo i najlepszy) na LP, podczas gdy drudzy za jeden ze słabszych. Nie wykluczam zmiany zdania, lecz na moment obecny znajduję się wśród drugiej grupy – refren mi nie odpowiada, odstając nieco klimatem od zawartości zwrotek i nie wnosząc żadnej przysłowiowej „truskawki na torcie”. Jeżeli kiedyś słuchaliście i wam właśnie przypomniałem, to polecam wrócić i zagłębić się w lirykę – a jeżeli nigdy nie słuchaliście, to warto nadrobić. Myślę, że to zdanie może być mottem całej serii.

Ulubiona gościnna zwrotka: Inspectah Deck na Cold World. Każdy feat spisuje się na medal, również z nie-rapowego a zaśpiewanego refrenu przez Life’a (kuzyn GZY). Poza tym mamy na przestrzeni LP większość Wu-Tangu oraz Killah Priesta, który nigdy nie był częścią oficjalnego składu (pomimo życia i tworzenia w ich towarzystwie). Nawet ODB, który zwykle mnie irytuje, solidnie się wkomponował z symbolicznymi dwoma linijkami refrenu, dodając smaku całemu Duel of the Iron Mic.

Ulubione utwory: Cold World, 4th Chamber, Shadowboxin’

ZOBACZ TAKŻE NASZ WYWIAD: MEEK, OH WHY?: „WCHŁANIANIE SIĘ W LOKALNE KÓŁKA ADORACJI MNIE NIGDY NIE KRĘCIŁO” – WYWIAD

Cała rapgra w jednym miejscu. Obserwuj nas także na – Google News.

fot. cover albumu

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Napisz swój komentarz!
Podaj swoje imię