Po staremu, w nowy sposób – recenzja Asthma/Młody: „Manifest”

Freak Fight

fot. Oskar Machalski

Jeśli interesujesz się hip-hopem, zapewne przewinęła ci się w ostatnim roku ksywka astmatyka z Bielska Białej. W końcu ma on za sobą już jedną EPkę: „All is love” w języku angielskim, oraz występował już z takimi artystami jak na przykład Szczyl. Dotychczas wszystkie jego przedsięwzięcia spotykały się z pozytywnymi reakcjami, bo reprezentowały bardzo wysoki poziom. Jak sytuacja wygląda teraz, gdy wydał pierwszy duży solowy album? Czym się wyróżnia? Czy warto poświęcić czas na słuchanie takiego niszowego rapera?

W udzielonym naszej redakcji wywiadzie (w najbliższych dniach na naszej stronie!) Asthma powiedział, że tworzenie muzyki jest wymianą energii. Słuchając jego płyty miałem to z tyłu głowy i faktycznie przekazuje nam jej na pęczki. Wszystkie tracki, nawet te na pierwszy rzut oka podobne, robią to w inny sposób. W całym albumie nie znajdziemy ani jednego miałkiego kawałka. Jak w dobrym daniu, poszczególne elementy mają swój wyrazisty aromat. Ponownie, jak w kulinariach, łączą się one w większą całość. W tym przypadku odniosłem wrażenie, że jest ona mocno personalna. Jest ona opowieścią zarówno o pasji do muzyki, jak i zmartwieniach i nadziejach wobec świata, które autor nosi w sobie.

Pomimo faktu, że nic z poprzedniego zdania nie wydaje się specjalnie oryginalne, po przesłuchaniu płyty zaczynamy czuć, że nie ma to znaczenia. W czasach, w których rap jako gatunek muzyczny przerobiony został na narzędzie do nieustannych przechwałek i robienia pieniędzy, potrzeba czegoś więcej niż szybki samochód na klipie, by zostawić po sobie ślad. Praktycznie rzecz biorąc, nic, o czym Asthma rapuje na swojej płycie, nie jest żadną nowością. Tak samo jest z generalnym brzmieniem albumu. Ponownie, nie ma to znaczenia. Dlaczego?

Myślę, że odpowiedź leży w takiej zależności: Nieważne jest co robię, a w jaki sposób. Odważne szukanie inspiracji w wielkich nazwiskach z przeszłości połączone z tym, jak przedstawiane są na nim poglądy, sprawia, że „Manifest” wyróżnia się jak czarny na białym. Asthma jest inny, ponieważ w genialny sposób potrafi czerpać z tego, czym rap był kiedyś. Często adaptuje i łączy w całość różne elementy jak z sampli. Przychodzi mu to w tak naturalny sposób, że zarzucanie mu bezmyślnego papugowania czyjegoś stylu jest zwyczajnie nie na miejscu. Jest to jego własny styl, przez który wybrzmiewają echa przeszłości. Nie przestaje nas tym zaskakiwać.        

fot. @dontkilltheplanet

Na jednym kawałku potrafi reaktywować Paktofonikę („Transmisja”), po czym zrobi obrót o 180 stopni, zmieni bit, język nawijki i przywołuje w mojej głowie zajadłego Mattersa z „The Eminem Show” („The system is falling”). Są to jedynie przykłady, a takich skojarzeń było znacznie więcej. Fakt, żeby w pełni to docenić, trzeba być osłuchanym, co nie rokuje w kwestii mainstreamowego przebicia. Jednak uważam, że jest to najlepszy i najbardziej wartościowy aspekt tego albumu oraz w ogóle całej jego muzyki.

Jak można było się spodziewać po Młodym, od razu słychać, że dał naszemu bohaterowi ogromne pole do popisu. Wykluczając trochę odklejone od reszty „Motobombę” i „Transmisję”, wszystkie pozostałe bity to koktajl oldschoolowych brzmień na sterydach. Można powiedzieć, że na potrzeby płyty scratche zostały zarejestrowane jako pełnoprawny instrument. Podobnie jak wokal, reszta też daje wrażenie całości złożonej z rzeczy, które kiedyś już obiły nam się o uszy. Nie muszę chyba mówić, że to jedynie bardziej potęguje ten wszechobecny motyw szacunku do klasyki, z własnym twistem.

Ze względu na personalny charakter płyty, zdecydowana większość kawałków jest solowa. Jednak i w tym temacie, nie znając pewnych niuansów świata producenckiego, możemy się nieźle zaskoczyć. Oczywiście chodzi tu o sławny występ gościnny KRS-One na „Never Forget”. Nawet słuchając tego na własne uszy, trudno jest uwierzyć, że Asthmie i Młodemu udało się zmajstrować takie zderzenie pokoleniowo-muzyczne. Idąc dalej, w melancholijnej „Ostatniej mili” usłyszymy kojący śpiew Kachy z Coals. W przeładowanej buntem „Shut the fuck up” akompaniuje raperowi Falcon1, natomiast tytułowy numer zmiecie nas ilością głosów i pomysłów na poszczególne wersy. Ewidentnie widać, że nie ma na płycie żadnego występu na siłę. Ilość podpiera jakość, a każdy featuring przeprowadzony jest z pomysłem.


Styl i klimat to jedno, natomiast przekaz to drugie, a i tu „Manifest” nie zawodzi. Ogólnie rzecz biorąc, usłyszymy dużo o problemach. Problemy polityczne, społeczne, personalne, wszystkie nie są płycie obce. Znowu może wydawać się, że to nic nowego, a jednak. Odkąd w Polsce coraz to głośniej mówi się o pewnych sprawach, wielu raperów postanawiało skorzystać ze swoich wpływów i poruszać w muzyce tematy polityczne. „Polskie tango”, „Młody Boss”, „Każdy blok” Niestety często kończy się to w podobny sposób. Z jednej strony, były to pozytywne inicjatywy, z drugiej jednak, w tego typu utworach istnieje cienka granica dobrego smaku. Artysta musi być bardzo ostrożny, by nie robić z siebie wieszcza narodu. Moim zdaniem Asthma to jeden z niewielu raperów, którzy tej granicy nie przekroczyli. Słuchając na przykład wspomnianego „Shut the fuck up” czujemy, że stawia się ze słuchaczem w tej samej pozycji. Jest obywatelem Polski, a nie jej zbawicielem, a nasze problemy się pokrywają. Taka właśnie autentyczność, której nie trzeba na siłę udowadniać, jest coraz rzadsza. „Manifest” jest transparentny do bólu. Na próżno szukać w nim pozerstwa czy pazerności. Dla wszystkich, których pyszałkowatość polskich raperów kole w uszy, będzie to nieoceniona zaleta.

Czysto jakościowo, bez wątpienia, jest to jedna z najlepszych i najważniejszych płyt tego roku. Stworzona w hołdzie dla hip-hopu, jednocześnie pielęgnuje jego tradycje. Jest narzędziem do walki i głośnej manifestacji tego, co ludzi wku*wia, ale też tego, co jest dla nich ważne. Dla wszystkich, którym bardziej klasyczne klimaty nie są obce, jest to pozycja obowiązkowa. Mam nadzieję, że nikt nie poczuje się urażony, jeśli w kontekście Asthmy użyję wersu O.S.T.R-a. To, co dotychczas było nam dane usłyszeć, przywraca rapu blask jak w ’92 na „The Chronic”, a dla każdego, kto szanuje hip-hop z klasą, słuchanie manifestu faktycznie może sprawić, że poczuje się częścią doświadczenia nie dla przeciętnego słuchacza.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Napisz swój komentarz!
Podaj swoje imię

fot. Oskar Machalski

Jeśli interesujesz się hip-hopem, zapewne przewinęła ci się w ostatnim roku ksywka astmatyka z Bielska Białej. W końcu ma on za sobą już jedną EPkę: „All is love” w języku angielskim, oraz występował już z takimi artystami jak na przykład Szczyl. Dotychczas wszystkie jego przedsięwzięcia spotykały się z pozytywnymi reakcjami, bo reprezentowały bardzo wysoki poziom. Jak sytuacja wygląda teraz, gdy wydał pierwszy duży solowy album? Czym się wyróżnia? Czy warto poświęcić czas na słuchanie takiego niszowego rapera?

W udzielonym naszej redakcji wywiadzie (w najbliższych dniach na naszej stronie!) Asthma powiedział, że tworzenie muzyki jest wymianą energii. Słuchając jego płyty miałem to z tyłu głowy i faktycznie przekazuje nam jej na pęczki. Wszystkie tracki, nawet te na pierwszy rzut oka podobne, robią to w inny sposób. W całym albumie nie znajdziemy ani jednego miałkiego kawałka. Jak w dobrym daniu, poszczególne elementy mają swój wyrazisty aromat. Ponownie, jak w kulinariach, łączą się one w większą całość. W tym przypadku odniosłem wrażenie, że jest ona mocno personalna. Jest ona opowieścią zarówno o pasji do muzyki, jak i zmartwieniach i nadziejach wobec świata, które autor nosi w sobie.

Pomimo faktu, że nic z poprzedniego zdania nie wydaje się specjalnie oryginalne, po przesłuchaniu płyty zaczynamy czuć, że nie ma to znaczenia. W czasach, w których rap jako gatunek muzyczny przerobiony został na narzędzie do nieustannych przechwałek i robienia pieniędzy, potrzeba czegoś więcej niż szybki samochód na klipie, by zostawić po sobie ślad. Praktycznie rzecz biorąc, nic, o czym Asthma rapuje na swojej płycie, nie jest żadną nowością. Tak samo jest z generalnym brzmieniem albumu. Ponownie, nie ma to znaczenia. Dlaczego?

Myślę, że odpowiedź leży w takiej zależności: Nieważne jest co robię, a w jaki sposób. Odważne szukanie inspiracji w wielkich nazwiskach z przeszłości połączone z tym, jak przedstawiane są na nim poglądy, sprawia, że „Manifest” wyróżnia się jak czarny na białym. Asthma jest inny, ponieważ w genialny sposób potrafi czerpać z tego, czym rap był kiedyś. Często adaptuje i łączy w całość różne elementy jak z sampli. Przychodzi mu to w tak naturalny sposób, że zarzucanie mu bezmyślnego papugowania czyjegoś stylu jest zwyczajnie nie na miejscu. Jest to jego własny styl, przez który wybrzmiewają echa przeszłości. Nie przestaje nas tym zaskakiwać.        

fot. @dontkilltheplanet

Na jednym kawałku potrafi reaktywować Paktofonikę („Transmisja”), po czym zrobi obrót o 180 stopni, zmieni bit, język nawijki i przywołuje w mojej głowie zajadłego Mattersa z „The Eminem Show” („The system is falling”). Są to jedynie przykłady, a takich skojarzeń było znacznie więcej. Fakt, żeby w pełni to docenić, trzeba być osłuchanym, co nie rokuje w kwestii mainstreamowego przebicia. Jednak uważam, że jest to najlepszy i najbardziej wartościowy aspekt tego albumu oraz w ogóle całej jego muzyki.

Jak można było się spodziewać po Młodym, od razu słychać, że dał naszemu bohaterowi ogromne pole do popisu. Wykluczając trochę odklejone od reszty „Motobombę” i „Transmisję”, wszystkie pozostałe bity to koktajl oldschoolowych brzmień na sterydach. Można powiedzieć, że na potrzeby płyty scratche zostały zarejestrowane jako pełnoprawny instrument. Podobnie jak wokal, reszta też daje wrażenie całości złożonej z rzeczy, które kiedyś już obiły nam się o uszy. Nie muszę chyba mówić, że to jedynie bardziej potęguje ten wszechobecny motyw szacunku do klasyki, z własnym twistem.

Ze względu na personalny charakter płyty, zdecydowana większość kawałków jest solowa. Jednak i w tym temacie, nie znając pewnych niuansów świata producenckiego, możemy się nieźle zaskoczyć. Oczywiście chodzi tu o sławny występ gościnny KRS-One na „Never Forget”. Nawet słuchając tego na własne uszy, trudno jest uwierzyć, że Asthmie i Młodemu udało się zmajstrować takie zderzenie pokoleniowo-muzyczne. Idąc dalej, w melancholijnej „Ostatniej mili” usłyszymy kojący śpiew Kachy z Coals. W przeładowanej buntem „Shut the fuck up” akompaniuje raperowi Falcon1, natomiast tytułowy numer zmiecie nas ilością głosów i pomysłów na poszczególne wersy. Ewidentnie widać, że nie ma na płycie żadnego występu na siłę. Ilość podpiera jakość, a każdy featuring przeprowadzony jest z pomysłem.


Styl i klimat to jedno, natomiast przekaz to drugie, a i tu „Manifest” nie zawodzi. Ogólnie rzecz biorąc, usłyszymy dużo o problemach. Problemy polityczne, społeczne, personalne, wszystkie nie są płycie obce. Znowu może wydawać się, że to nic nowego, a jednak. Odkąd w Polsce coraz to głośniej mówi się o pewnych sprawach, wielu raperów postanawiało skorzystać ze swoich wpływów i poruszać w muzyce tematy polityczne. „Polskie tango”, „Młody Boss”, „Każdy blok” Niestety często kończy się to w podobny sposób. Z jednej strony, były to pozytywne inicjatywy, z drugiej jednak, w tego typu utworach istnieje cienka granica dobrego smaku. Artysta musi być bardzo ostrożny, by nie robić z siebie wieszcza narodu. Moim zdaniem Asthma to jeden z niewielu raperów, którzy tej granicy nie przekroczyli. Słuchając na przykład wspomnianego „Shut the fuck up” czujemy, że stawia się ze słuchaczem w tej samej pozycji. Jest obywatelem Polski, a nie jej zbawicielem, a nasze problemy się pokrywają. Taka właśnie autentyczność, której nie trzeba na siłę udowadniać, jest coraz rzadsza. „Manifest” jest transparentny do bólu. Na próżno szukać w nim pozerstwa czy pazerności. Dla wszystkich, których pyszałkowatość polskich raperów kole w uszy, będzie to nieoceniona zaleta.

Czysto jakościowo, bez wątpienia, jest to jedna z najlepszych i najważniejszych płyt tego roku. Stworzona w hołdzie dla hip-hopu, jednocześnie pielęgnuje jego tradycje. Jest narzędziem do walki i głośnej manifestacji tego, co ludzi wku*wia, ale też tego, co jest dla nich ważne. Dla wszystkich, którym bardziej klasyczne klimaty nie są obce, jest to pozycja obowiązkowa. Mam nadzieję, że nikt nie poczuje się urażony, jeśli w kontekście Asthmy użyję wersu O.S.T.R-a. To, co dotychczas było nam dane usłyszeć, przywraca rapu blask jak w ’92 na „The Chronic”, a dla każdego, kto szanuje hip-hop z klasą, słuchanie manifestu faktycznie może sprawić, że poczuje się częścią doświadczenia nie dla przeciętnego słuchacza.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Napisz swój komentarz!
Podaj swoje imię