„Ja tworzę rap… ale nie jestem raperem”. Są to dosyć niecodzienne słowa, zwłaszcza jeśli pomyślimy, że pochodzą ze środowiska, w którym tytuł „rapera” jest źródłem ogromnej dozy samo zachwytu. Ostatnimi laty w zalewie raperów-celebrytów, brakuje twórców z nieszablonowymi pomysłami na swoją muzykę i image. Nic więc dziwnego, że coraz częściej zaczynają zapewniać to ludzie bardzo młodzi, stający na palcach, by wyróżnić się z tłumu rosnącego w zatrważającym tempie. Nie-raper Mati Szert z Tychów, ma siedemnaście lat. Jest to wiek o tyle imponujący, że muzyka, jaką tworzy, reprezentuje poziom dorównujący wielu znacznie starszym raperom. „Little Boy” wydany przez MaxFloRec to jego debiutancki album, wnoszący do świata hip hopu pewien jasno zakreślony pomysł na siebie. Pozostaje pytanie: Czy ten pomysł jest na tyle dobry, by zostać zauważonym?
Pewne jest, że nie został całkowicie przeoczony jak wielu wzrastających twórców. Może nie spadł na polską scenę jak tytułowa bomba atomowa, jednak od premiery albumu upłynęły już dwa miesiące, a kawałki Matiego Szerta trafiły do dziesiątek tysięcy słuchaczy. Śmiało można powiedzieć, że jak na wyjście z głębokiego podziemia, pod skrzydłami wytwórni, która najlepsze lata ma już za sobą, są to zasięgi imponujące. Prawda, w branży hip-hopowej tego typu wyświetlenia czy odsłuchania nie są kojarzone z przesadną sławą. Tylko że po przesłuchaniu „Little boya” zrozumiemy, że wizja sławy, w przypadku Matiego, zdecydowanie nie jest zapalnikiem do tworzenia muzyki.
Mati Szert – Little Boy | prod. TRK | LITTLE BOY
Motywem przewodnim płyty jest, wspomniana we wstępie, próba wyróżnienia się. Począwszy od nieakceptowania metki „rapera”, kończąc na ukrywaniu swojej prawdziwej tożsamości. Tak, Mati Szert na swoich klipach i publicznych wystąpieniach pojawia się w czapce i ciemnych okularach. Wystarcza to, by zataić swój wygląd. Kojarzy mi się to wręcz z jakimś komiksowym superbohaterem, próbującym wieść dwa różne życia, tak by nie kolidowały ze sobą. Nie chodzi tu jedynie o nietypową stylówkę. Jest to celowy zabieg, w którym usuwając się w cień, daje pełne pole do popisu swojej muzyce. Wychodzi na to, że jest się czym popisać.
Teksty na „Little Boyu” są zdecydowanie najmocniejszą stroną krążka. Usłyszymy tu dużo różnorodnych uczuć i przemyśleń. Właściwie jest tu coś na każdy nastrój i każdą porę roku. Można przyczepić się w tym wypadku o niespójność płyty, ja jednak wolę myśleć o niej jako o wszechstronnej. Jedno jest pewne, słuchając jej przez pryzmat warstwy merytorycznej, na niektórych kawałkach trudno uwierzyć, że autorem jest nastolatek. Sposób przedstawiania pewnych spraw, momentami ociera się o geniusz. W kawałku „Ale dziś piękna pogoda” temat uciekania od rozmowy o problemach i trzymania ich w sobie opakowany jest w wesoły sposób nawijki i pogodny bit. Kawałek jest przystępny i na pozór błahy, podobnie jak small talk o ładnej pogodzie, do którego uciekamy się, gdy nie wiemy co powiedzieć. Nie da się odmówić Matiemu bystrych wersów. Usłyszymy też trochę gier słownych i nawiązań do popkultury oraz innych utworów rapowych. Ogólnie rzecz biorąc na próżno szukać tu „kwadratowych” rymów i banałów.
Mati Szert – Ale dziś piękna pogoda | prod. CatchUp | LITTLE BOY
W kwestii podkładów „Little Boy” ponownie zaskakuje pozytywnie. Podobnie jak same teksty oprawa muzyczna również okazuję się rozmaita. Mamy tu zarówno bity nowoczesne, podbite szczodrą ilością basu, jak i te, które z pewnością trafią do miłośników klasycznych hip-hopowych brzmień. Podczas słuchania przemkną nam nawet klimaty gitarowo-perkusyjne. Za produkcje w większości odpowiada falKon oraz brat Matiego. Z bardziej znanych ksywek pojawi nam się TRK oraz CatchUp, którego bit mamy we wspomnianym już kawałku „Ale dziś piękna pogoda”. Jeśli chodzi o sam mastering utworów, to nie ma się do czego przyczepić. Wszystko zmiksowane jest bardzo profesjonalnie, jak przystało na poważnego „legala”.
Najtrudniejszym do sklasyfikowania aspektem okazał się dla mnie „flow” Matiego Szerta. Na całości płyty raczej nie usłyszymy segmentów śpiewanych. Zdecydowanie większy nacisk kładziony jest na technikę. Niestety sporo było tu skojarzeń z raperami poruszającymi się po scenie już od kilku lat. Słychać tu trochę Opała, Okiego z początku kariery, a z mniej znanych – Kozę. Nie są to jednoznacznie złe skojarzenia. Nie brzmi to również jak celowa próba wzorowania się na kimś innym. Po prostu kłóci się to trochę z podejściem „zrobię to, jak nikt inny”. Nie zmienia to jednak faktu, że Mati nie brzmi przeciętnie. Wręcz przeciwnie. Z pewnością należy do procentu praktykującego zamach na przeciętność.
Mati Szert – Szrot | prod. Keri Orter | LITTLE BOY
Podziemie ma to do rzeczy, że raczej częściej niż rzadziej, charakteryzuje się tzw. zajawkowym podejściem do hip-hopu. Nie inaczej jest w przypadku tej płyty, którą sam autor określa jako „Wyjście z podziemia z undergroundowym sznytem”. Bardzo pozytywnym jest móc słuchać tego typu muzyki, w przerwie od kolejnych trapowych numerów, w których ta pasja nie raz i nie dwa, zanikła. Jak na pierwszy oficjalny album Matiego Szerta, „Little Boy” zasługuje na wyrazy uznania. Stara się być inny, w branży, w której niepoddawanie się makdonaldyzacji, nie jest już takie oczywiste. Nie da się ukryć, że jest to bardzo obiecujący początek.
SPRAWDŹ RÓWNIEŻ NASZ WYWIAD: „MOGĘ POWIEDZIEĆ Z DUŻĄ ŚWIADOMOŚCIĄ, ŻE NA TEN MOMENT JESTEM SPEŁNIONY I BĘDĘ PRACOWAŁ NA TO UCZUCIE DALEJ… SORRY, JESTEM ZASPOKOJONY.” — WYWIAD Z PRZYŁU
Obserwuj nas także na – Google News.
fot. Kamil Antczak