„Jeżeli koszt tego będzie taki, że ktoś mnie nie polubi w TVP, no to trudno” — Maciej Buchwald (wywiad)

Freak Fight

Prywatnie przyjaciel znanych stand-uperów, a zawodowo człowiek promieniujący paletą barw. Nie znajdziemy w nim kolorów zwyczajnych, ale takie, które swoją okazałością przyciągają uwagę tylko wytrwałych i wrażliwych. Na co dzień człowiek tworzący filmy, a poza zawodową kurtyną lubiący wyjść na scenę i rozbawić publiczność. W teatrze „Klancyk” obyty z technikami improwizacji, które teraz przekłada na planach filmowych. Mata musi być mu dozgonnie wdzięczny za teledysk, który obiegł całą Polskę.

Wojtek Barański: Niezależny reżyser filmowy, aktor, scenarzysta, improwizator, performer i stand-uper. Czego tutaj brakuje bądź co może być przekoloryzowane?

Maciej Buchwald: Niczego nie brakuje. Na pewno te rzeczy nie są równoważne. Po tylu latach nie jestem w stanie robić tych wszystkich rzeczy w równym wymiarze czasowym. Nie jestem aktorem zawodowym. Jestem improwizatorem i występuje regularnie na scenie, grając w improwizowanych spektaklach. Stand-uperem jestem rzadziej niż reżyserem, gdyż mam na to mniej czasu. Nie wiem, czy te etykiety są takie ważne.

Czytając ten opis z Wikipedii, dochodzę do wniosku, że brakuje tam tylko gry na instrumencie, aby powiedzieć, że jesteś człowiekiem orkiestrą.

Robię też to! Mam komediowy zespół muzyczny, improwizujemy piosenki i tam zdarza mi się grać na klawiszach. Granie to może za duże słowo, bo nie jesteśmy muzykami, ale jakąś muzykę tam tworzymy. Na cymbałkach też tam gram.

Co gra Ci najbardziej z tych wszystkich rzeczy? Reżyseria jest twoją wizytówką, ale przechodząc do twojego wnętrza, co takiego gra pierwsze skrzypce?

Na szczęście ten mój główny zawód, na który postawiłem w rozumieniu zawodowym, czyli robienie filmów, jest czymś, co lubię robić i jestem tą osobą, której udało się jakoś połączyć pracę z pasją. Improwizacja, czy komedia na scenie jest dla mnie czymś takim bardzo organicznym. Potrzebuję tego i muszę się w ten sposób wyrażać. To jest też rodzaj freestyle’u, a ja lubię freestylować. W teatrze Klancyk, w którym występuje, mamy cały rymowany spektakl. Rymujemy całą fabułę, a w „Muzycznych Chwilach z Maćkiem i Krzyśkiem” zdarza nam się improwizować rapowe piosenki. Ta improwizacja lub zamiennie freestyle jest mi bardzo bliski. 

Przygotowując się do rozmowy, obejrzałem kilka twoich programów stand-upowych i przyznam, że uśmiechnąłem się wiele razy. Jaki wpływ ma stand-up na twoją kreatywność i dotychczasową pracę?  

Większość mojego czasu poświęcam filmom, potem ze względu na regularność jest improwizacja, a stand-up trochę wciskam, gdzie się da. Nie uprawiam go dużo, więc też nie piszę go nadmiernie. Nie jeżdżę po Polsce z występami, więc jestem takim niedzielnym stand-uperem. To też nie jest tylko hobby, bo jak już gdzieś występuje to na oficjalnych wielkich trasach Stand-up Polska. Improwizacja bardzo wpływa na reżyserię. Ta, którą uprawiam, jest formą pisania, wymyślania historii i bieżącego opowiadania na scenie. Musisz nauczyć się wszystkich zasad, mechanizmów tworzenia opowieści jako twórca i będąc tworzywem jako aktor to wykonywać. Gdy to trenujesz, to potem dużo łatwiej się pisze. Masz mózg wyćwiczony do skojarzeń, budowania historii, używania swojej wyobraźni. Stand-up jest trochę inny, to bardzo oddzielna forma. Monolog, w którym najważniejsze są żarty. W pisaniu scenariuszy filmowych i ćwiczeniu improwizacji myślę, że jest dużo wspólnego. Zresztą również na planie filmowym jest dużo rzeczy, które cię zaskakują, do których nie możesz być przygotowanym. Gdy jesteś wytrenowany w improwizacji, wtedy jest ci łatwiej na nie reagować. 

   

Maciej Buchwald na planie filmowym z aktorem Januszem Chabiorem.
fot. dom produkcyjny F25

Jak to jest nakręcić teledysk do rapowego hitu? Jakie stoją przed tym wymagania i czym w zasadzie różni się muzyczny klip od typowej produkcji filmowej?

Bardzo dużo zawsze zależy od artysty. Czy jest to ktoś, kto ma bardzo silną wizję i oczekuje od ciebie, że będziesz ją realizować, czy jednak zaprasza cię na takim partnerskim poziomie — artysta zaprasza innego artystę — i chce, żeby ten inny artysta, w tym przypadku filmowiec, zaproponował coś od siebie, swoją wrażliwość, aby z wrażliwości muzycznej i filmowej powstała nowa jakość audiowizualna — wtedy jest najfajniej oczywiście (śmiech). Teledyski rapowe mają jeden fajny element w przeciwieństwie do innych rodzajów muzyki, są bardzo rytmiczne. Ja akurat wychowałem się na rapie, tylko na tym starszym. Początki polskiego rapu i jego złote lata 90/2000. Myślę, że czuję tę muzykę i łatwo dogaduje się z raperami. Nie przychodzę zupełnie z zewnątrz jako ktoś, kto nie lubi albo nie szanuje tej muzyki. Mnie się przyjemnie robi rapowe teledyski z prostego względu, lubię rap i nie muszę się od tego dystansować. Mogę tę muzykę bardziej poczuć, nie tylko jej dynamikę, ale też emocje, które w niej są, charakter, humor, dystans. Rozumiem ten świat, nawet jeśli ten rap jest inny niż ten, którego słuchałem, jak byłem młody. Myślę, że jeszcze jestem na tyle młody, że mogę się z tymi młodszymi twórcami skumać. Nigdy nie wiadomo, czy ten hit będzie.

Są inne reguły, które trzeba spełnić?

Zasadnicza różnica jest taka, że teledysk robi się prościej od filmów, dlatego, że jest krótszy. Po drugie, nie ma dialogów. Mówiąc pół żartem, pod muzykę wszystko zawsze lepiej działa. Po trzecie, teledysk rządzi się trochę swoimi prawami. Możesz mieć klip z jakąś historią, taką linearną od a do z, jak mały film, ale możesz też mieć kompletną sieczkę jakichś dziwnych skojarzeń, obrazów i nikt nie będzie miał problemu, że tam nie ma logiki, jeżeli to będzie super wizualne i wciągające. Jakbyś poszedł do kina i przez 1,5 h oglądał, czyjś strumień świadomości to raczej mogłoby być to męczące, chociaż takie filmy też powstają, a w 5-minutowym teledysku może być super. Mam wrażenie, że w teledysku jest więcej wolności do wymyślania rzeczy. Ta wyobraźnia może bardziej szaleć i mniej się musisz przejmować różnymi elementami, takimi jak konsekwencja, struktura opowiadania, czy realizm.     

W pewnym sensie wyczerpałeś już następne pytanie. Czy obraz może być bezceremonialnym urzeczywistnieniem muzyki?    

Obraz może podbić muzykę. Pomóc tej muzyce dotrzeć do widza, czy słuchacza w momencie pojawienia się obrazu. Bardzo ważny jest całokształt, żeby obraz i muzyka zlewały się w jedną całość. Fajnie, kiedy obraz otwiera nowe pola interpretacji muzyki, jednak nie powinien iść w poprzek energii, sensów utworu. Faktycznie, jeśli w muzyce poczujesz jakąś emocję, to za pomocą obrazu możesz łatwo ją wyrazić. Interpretacja utworu za pomocą obrazu może być skierowana w odpowiednią stronę. 

Na ogół ludzie dzielą się na dwa typy. Zwolenników słuchania muzyki na Spotify oraz tych, dla których słuchanie i jednoczesne oglądanie teledysku jest głębsze. 

Lubię to i to. Czasami mam potrzebę słuchania muzyki w tle. Wtedy wyłącznie wyobraźnia podpowiada obrazy. Z drugiej strony bardzo cenię teledysk jako formę i też mnie ciekawi to, jak artysta wyobraża sobie swoją muzykę. Są autorzy, którzy mają mocną stylistykę. Ciekawi mnie też, co twórcy filmowi z tej muzyki wyciągną, w jaki sposób ją interpretują. Znając utwór przed teledyskiem, mogę mieć negatywne lub pozytywne zaskoczenie. Dużo muzyki polubiłem właśnie przez teledyski. Najpierw widziałem klipy, które mi się podobały i zapoczątkowały sympatię do niektórych numerów.  

Uniwersalność słuchania muzyki w zamkniętym ekosystemie, jakim jest Spotify, bez namacalnego obrazu, ma swój duży plus w postaci angażu wyobraźni i swobody interpretacji.

Absolutnie tak.

Ciągłe zainteresowanie przekształcaniem muzyki w obraz, możemy dobrze obserwować na przykładzie YouTube’a. Łatwo zauważyć, że klipy nadal przyciągają miliony ludzi. Samą muzyką skupioną wyłącznie na wyobraźni, człowiek się niestety nie zaspokoi.   

Myślę, że chodzi o to, że żyjemy w czasach mocno wizualnych, czasach kultury wizualnej. Nigdy nie kręciło się tyle rzeczy, ludzie nie oglądali tylu seriali, filmów, teledysków. Teraz my rozmawiamy tak*, a nie przez telefon. Totalnie żyjemy w czasach kultury wizualnej. Często nawet wypuszcza się mini animację do numeru, żeby coś się w tym obrazie działo. Nawet na Spotify są puszczone fragmenty teledysków albo animacje.

Co czułeś podczas tworzenia Patoreakcji? Doświadczyłeś presji związanej z wykonaniem tak karkołomnego projektu?

Oczywiście, na maksa. Kiedy ta propozycja do mnie przyszła, bardzo się z niej ucieszyłem i wiedziałem, że jest szansa zrobić coś, co będzie głośne — obejrzy to dużo ludzi, bo będzie to pierwszy singiel po roku od wydania płyty — do tego z mocnym tekstem. Z jednej strony super, ale z drugiej presja. Mata miał oczekiwania, że chce wypuścić mocny numer i chce, żeby ten teledysk narobił zamieszania. Miał przyciągnąć uwagę, aby ludzie nie przestawali go oglądać — miał być efektowny. Z jednej strony myślisz: “Bardzo fajne wyzwanie.”, ale z drugiej: “Czy ja mu podołam? Jak nie, to będzie lipa”. Oczywiście, że ta presja była.  

Pewnie wspominałeś o tym nieraz. Jak Ci się współpracowało z Matą? Co jest w nim nietuzinkowego i wyróżniającego spośród twoich dotychczasowych współautorów?

Współpracowało nam się bardzo dobrze. Była to taka wymiana kreatywna. Znaleźliśmy wspólny język, wiedzieliśmy, co chcemy zrobić, w jakim tonie to robić i razem dochodziliśmy do ostatecznego kształtu. Michał, będąc młodym chłopakiem, a wtedy jeszcze młodszym, mając w sobie sporo tej chłopięcości i spontaniczności, zaskoczył mnie świadomością tego, co chce zrobić — dojrzałością twórczą. Miał myślenie doświadczonego artysty, mimo że na koncie miał raptem jedną płytę. Odczułem wrażenie, że on bardzo wiedział, co chce zrobić. Wszystkie działania, które robi lub proponuje, są bardzo przemyślane. Zależało mu, aby wszystko było dopieszczone, taki perfekcjonistyczny rys.

Mam świadomość, że był to niebywale czasochłonny projekt. W jakich ramach czasowych go kręciliście?

Zupełna całość pracy to 2 miesiące. Tydzień, dwa tygodnie samej pracy koncepcyjnej i kreatywnej, potem trzy tygodnie różnego rodzaju przygotowań,  cztery dni kręcenia i trzy tygodnie postprodukcji, efektów komputerowych, koloru, montażu. Tak to mniej więcej się rozkładało.  

Charakterystyczne wulgarne zwroty w kierunku telewizji publicznej zostały skomentowane, gdzie się da i na miliony wariacji. Produkcja filmowa porusza się w innych sferach i jest jej bliżej do państwowych instytucji. Jako reżyser klipu nie czułeś obaw wobec niecodziennej postawy Maty?

Jest ryzyko. Wiemy, w jakim kraju żyjemy i jak to wszystko tu działa. Być może to jeszcze odczuję. Może jestem gdzieś tam na czarnej liście. Może jak będę starał się o dofinansowanie jakiegoś filmu, to z tego powodu go nie dostanę? Natomiast wyszedłem z tego założenia, że nie podpisuję się pod czymś, z czym się nie zgadzam. Pozwalam artyście na wolność słowa, a te zwroty były w kontekście obrony swojej rodziny. Jeżeli koszt tego będzie taki, że ktoś mnie nie polubi w TVP, no to trudno.

Oprócz Patoreakcji jest jeszcze Fenomenalny ze Szczylem w roli głównej. Szczyl i Mata ze względu na swój młody wiek nadawali na tych samych falach?

Patrząc na współpracę ze mną, to tak natomiast to są inne charaktery. Różnica między nimi była taka, że z Matą długo dopracowywaliśmy ostateczną wersję scenariusza, widać w nim było dużo inicjatywy.  Szczyl z kolei miał mniejszą potrzebę ingerencji w pierwotny pomysł. Upraszczając, Szczyl ma podejście bardzo laidbackowe, jest spokojny, mega kulturalny, miły, akceptujący pomysły ludzi, z którymi pracuje. O Macie również złego słowa nie można powiedzieć, szanuje i traktuje po partnersku współpracowników, tylko może potrzebuje trochę więcej kontroli. 

Ciekawi mnie proces powstawania scenariusza w relacji reżyser-artysta. Jak to wygląda?

Pierwsze spotkanie, gdy jeszcze nie ma scenariusza, przebiega zapoznawczo. Wykonawca pojawia się najczęściej z managerem albo kimś z wytwórni. Poznajemy się, oni mówią, czego mniej więcej oczekują, ja mówię o swoich pierwszych wrażeniach po przesłuchaniu utworu i rzucam wstępne hasła. Potem wymyślam, piszę i wysyłam taki scenariusz. Jeśli czegoś brakuje lub coś wymaga zmiany, to spotykamy się na burzę mózgów. Raczej pracuje sam i dostaję uwagi, które wprowadzam, a w skrajnych wypadkach potrzeba dodatkowych kreatywnych spotkań.   

Oprócz spokojnego tonu i otwartości, co jeszcze charakterystycznego wydobywa się ze Szczyla?

Gdy poznajesz Szczyla, to od razu wydaje ci się, że znasz go bardzo długo. Ma dużo naturalnej sympatii i wiedzy kulturowej. Pod tym kątem jest erudytą. Ma wiele zainteresowań w obszarze sztuki i szeroką mapę skojarzeń artystyczno-kulturalnych. On w ogóle jest awangardowy, bo jest inny od reszty sceny. Trochę robi rap, który brzmi, jakby był sprzed 10-20 lat, jest bardziej klasyczny, a jednocześnie potrafi zrobić coś bardzo współczesnego. Mocny ma też wizerunek, inny niż reszta. Jest niewiarygodnie autorski. 

Maciej Buchwald (wywiad). Cała rapgra w jednym miejscu.

Obserwuj nas także na – Google News

zdjęcie tytułowe @zagranicznyinwestor

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Napisz swój komentarz!
Podaj swoje imię

Prywatnie przyjaciel znanych stand-uperów, a zawodowo człowiek promieniujący paletą barw. Nie znajdziemy w nim kolorów zwyczajnych, ale takie, które swoją okazałością przyciągają uwagę tylko wytrwałych i wrażliwych. Na co dzień człowiek tworzący filmy, a poza zawodową kurtyną lubiący wyjść na scenę i rozbawić publiczność. W teatrze „Klancyk” obyty z technikami improwizacji, które teraz przekłada na planach filmowych. Mata musi być mu dozgonnie wdzięczny za teledysk, który obiegł całą Polskę.

Wojtek Barański: Niezależny reżyser filmowy, aktor, scenarzysta, improwizator, performer i stand-uper. Czego tutaj brakuje bądź co może być przekoloryzowane?

Maciej Buchwald: Niczego nie brakuje. Na pewno te rzeczy nie są równoważne. Po tylu latach nie jestem w stanie robić tych wszystkich rzeczy w równym wymiarze czasowym. Nie jestem aktorem zawodowym. Jestem improwizatorem i występuje regularnie na scenie, grając w improwizowanych spektaklach. Stand-uperem jestem rzadziej niż reżyserem, gdyż mam na to mniej czasu. Nie wiem, czy te etykiety są takie ważne.

Czytając ten opis z Wikipedii, dochodzę do wniosku, że brakuje tam tylko gry na instrumencie, aby powiedzieć, że jesteś człowiekiem orkiestrą.

Robię też to! Mam komediowy zespół muzyczny, improwizujemy piosenki i tam zdarza mi się grać na klawiszach. Granie to może za duże słowo, bo nie jesteśmy muzykami, ale jakąś muzykę tam tworzymy. Na cymbałkach też tam gram.

Co gra Ci najbardziej z tych wszystkich rzeczy? Reżyseria jest twoją wizytówką, ale przechodząc do twojego wnętrza, co takiego gra pierwsze skrzypce?

Na szczęście ten mój główny zawód, na który postawiłem w rozumieniu zawodowym, czyli robienie filmów, jest czymś, co lubię robić i jestem tą osobą, której udało się jakoś połączyć pracę z pasją. Improwizacja, czy komedia na scenie jest dla mnie czymś takim bardzo organicznym. Potrzebuję tego i muszę się w ten sposób wyrażać. To jest też rodzaj freestyle’u, a ja lubię freestylować. W teatrze Klancyk, w którym występuje, mamy cały rymowany spektakl. Rymujemy całą fabułę, a w „Muzycznych Chwilach z Maćkiem i Krzyśkiem” zdarza nam się improwizować rapowe piosenki. Ta improwizacja lub zamiennie freestyle jest mi bardzo bliski. 

Przygotowując się do rozmowy, obejrzałem kilka twoich programów stand-upowych i przyznam, że uśmiechnąłem się wiele razy. Jaki wpływ ma stand-up na twoją kreatywność i dotychczasową pracę?  

Większość mojego czasu poświęcam filmom, potem ze względu na regularność jest improwizacja, a stand-up trochę wciskam, gdzie się da. Nie uprawiam go dużo, więc też nie piszę go nadmiernie. Nie jeżdżę po Polsce z występami, więc jestem takim niedzielnym stand-uperem. To też nie jest tylko hobby, bo jak już gdzieś występuje to na oficjalnych wielkich trasach Stand-up Polska. Improwizacja bardzo wpływa na reżyserię. Ta, którą uprawiam, jest formą pisania, wymyślania historii i bieżącego opowiadania na scenie. Musisz nauczyć się wszystkich zasad, mechanizmów tworzenia opowieści jako twórca i będąc tworzywem jako aktor to wykonywać. Gdy to trenujesz, to potem dużo łatwiej się pisze. Masz mózg wyćwiczony do skojarzeń, budowania historii, używania swojej wyobraźni. Stand-up jest trochę inny, to bardzo oddzielna forma. Monolog, w którym najważniejsze są żarty. W pisaniu scenariuszy filmowych i ćwiczeniu improwizacji myślę, że jest dużo wspólnego. Zresztą również na planie filmowym jest dużo rzeczy, które cię zaskakują, do których nie możesz być przygotowanym. Gdy jesteś wytrenowany w improwizacji, wtedy jest ci łatwiej na nie reagować. 

   

Maciej Buchwald na planie filmowym z aktorem Januszem Chabiorem.
fot. dom produkcyjny F25

Jak to jest nakręcić teledysk do rapowego hitu? Jakie stoją przed tym wymagania i czym w zasadzie różni się muzyczny klip od typowej produkcji filmowej?

Bardzo dużo zawsze zależy od artysty. Czy jest to ktoś, kto ma bardzo silną wizję i oczekuje od ciebie, że będziesz ją realizować, czy jednak zaprasza cię na takim partnerskim poziomie — artysta zaprasza innego artystę — i chce, żeby ten inny artysta, w tym przypadku filmowiec, zaproponował coś od siebie, swoją wrażliwość, aby z wrażliwości muzycznej i filmowej powstała nowa jakość audiowizualna — wtedy jest najfajniej oczywiście (śmiech). Teledyski rapowe mają jeden fajny element w przeciwieństwie do innych rodzajów muzyki, są bardzo rytmiczne. Ja akurat wychowałem się na rapie, tylko na tym starszym. Początki polskiego rapu i jego złote lata 90/2000. Myślę, że czuję tę muzykę i łatwo dogaduje się z raperami. Nie przychodzę zupełnie z zewnątrz jako ktoś, kto nie lubi albo nie szanuje tej muzyki. Mnie się przyjemnie robi rapowe teledyski z prostego względu, lubię rap i nie muszę się od tego dystansować. Mogę tę muzykę bardziej poczuć, nie tylko jej dynamikę, ale też emocje, które w niej są, charakter, humor, dystans. Rozumiem ten świat, nawet jeśli ten rap jest inny niż ten, którego słuchałem, jak byłem młody. Myślę, że jeszcze jestem na tyle młody, że mogę się z tymi młodszymi twórcami skumać. Nigdy nie wiadomo, czy ten hit będzie.

Są inne reguły, które trzeba spełnić?

Zasadnicza różnica jest taka, że teledysk robi się prościej od filmów, dlatego, że jest krótszy. Po drugie, nie ma dialogów. Mówiąc pół żartem, pod muzykę wszystko zawsze lepiej działa. Po trzecie, teledysk rządzi się trochę swoimi prawami. Możesz mieć klip z jakąś historią, taką linearną od a do z, jak mały film, ale możesz też mieć kompletną sieczkę jakichś dziwnych skojarzeń, obrazów i nikt nie będzie miał problemu, że tam nie ma logiki, jeżeli to będzie super wizualne i wciągające. Jakbyś poszedł do kina i przez 1,5 h oglądał, czyjś strumień świadomości to raczej mogłoby być to męczące, chociaż takie filmy też powstają, a w 5-minutowym teledysku może być super. Mam wrażenie, że w teledysku jest więcej wolności do wymyślania rzeczy. Ta wyobraźnia może bardziej szaleć i mniej się musisz przejmować różnymi elementami, takimi jak konsekwencja, struktura opowiadania, czy realizm.     

W pewnym sensie wyczerpałeś już następne pytanie. Czy obraz może być bezceremonialnym urzeczywistnieniem muzyki?    

Obraz może podbić muzykę. Pomóc tej muzyce dotrzeć do widza, czy słuchacza w momencie pojawienia się obrazu. Bardzo ważny jest całokształt, żeby obraz i muzyka zlewały się w jedną całość. Fajnie, kiedy obraz otwiera nowe pola interpretacji muzyki, jednak nie powinien iść w poprzek energii, sensów utworu. Faktycznie, jeśli w muzyce poczujesz jakąś emocję, to za pomocą obrazu możesz łatwo ją wyrazić. Interpretacja utworu za pomocą obrazu może być skierowana w odpowiednią stronę. 

Na ogół ludzie dzielą się na dwa typy. Zwolenników słuchania muzyki na Spotify oraz tych, dla których słuchanie i jednoczesne oglądanie teledysku jest głębsze. 

Lubię to i to. Czasami mam potrzebę słuchania muzyki w tle. Wtedy wyłącznie wyobraźnia podpowiada obrazy. Z drugiej strony bardzo cenię teledysk jako formę i też mnie ciekawi to, jak artysta wyobraża sobie swoją muzykę. Są autorzy, którzy mają mocną stylistykę. Ciekawi mnie też, co twórcy filmowi z tej muzyki wyciągną, w jaki sposób ją interpretują. Znając utwór przed teledyskiem, mogę mieć negatywne lub pozytywne zaskoczenie. Dużo muzyki polubiłem właśnie przez teledyski. Najpierw widziałem klipy, które mi się podobały i zapoczątkowały sympatię do niektórych numerów.  

Uniwersalność słuchania muzyki w zamkniętym ekosystemie, jakim jest Spotify, bez namacalnego obrazu, ma swój duży plus w postaci angażu wyobraźni i swobody interpretacji.

Absolutnie tak.

Ciągłe zainteresowanie przekształcaniem muzyki w obraz, możemy dobrze obserwować na przykładzie YouTube’a. Łatwo zauważyć, że klipy nadal przyciągają miliony ludzi. Samą muzyką skupioną wyłącznie na wyobraźni, człowiek się niestety nie zaspokoi.   

Myślę, że chodzi o to, że żyjemy w czasach mocno wizualnych, czasach kultury wizualnej. Nigdy nie kręciło się tyle rzeczy, ludzie nie oglądali tylu seriali, filmów, teledysków. Teraz my rozmawiamy tak*, a nie przez telefon. Totalnie żyjemy w czasach kultury wizualnej. Często nawet wypuszcza się mini animację do numeru, żeby coś się w tym obrazie działo. Nawet na Spotify są puszczone fragmenty teledysków albo animacje.

Co czułeś podczas tworzenia Patoreakcji? Doświadczyłeś presji związanej z wykonaniem tak karkołomnego projektu?

Oczywiście, na maksa. Kiedy ta propozycja do mnie przyszła, bardzo się z niej ucieszyłem i wiedziałem, że jest szansa zrobić coś, co będzie głośne — obejrzy to dużo ludzi, bo będzie to pierwszy singiel po roku od wydania płyty — do tego z mocnym tekstem. Z jednej strony super, ale z drugiej presja. Mata miał oczekiwania, że chce wypuścić mocny numer i chce, żeby ten teledysk narobił zamieszania. Miał przyciągnąć uwagę, aby ludzie nie przestawali go oglądać — miał być efektowny. Z jednej strony myślisz: “Bardzo fajne wyzwanie.”, ale z drugiej: “Czy ja mu podołam? Jak nie, to będzie lipa”. Oczywiście, że ta presja była.  

Pewnie wspominałeś o tym nieraz. Jak Ci się współpracowało z Matą? Co jest w nim nietuzinkowego i wyróżniającego spośród twoich dotychczasowych współautorów?

Współpracowało nam się bardzo dobrze. Była to taka wymiana kreatywna. Znaleźliśmy wspólny język, wiedzieliśmy, co chcemy zrobić, w jakim tonie to robić i razem dochodziliśmy do ostatecznego kształtu. Michał, będąc młodym chłopakiem, a wtedy jeszcze młodszym, mając w sobie sporo tej chłopięcości i spontaniczności, zaskoczył mnie świadomością tego, co chce zrobić — dojrzałością twórczą. Miał myślenie doświadczonego artysty, mimo że na koncie miał raptem jedną płytę. Odczułem wrażenie, że on bardzo wiedział, co chce zrobić. Wszystkie działania, które robi lub proponuje, są bardzo przemyślane. Zależało mu, aby wszystko było dopieszczone, taki perfekcjonistyczny rys.

Mam świadomość, że był to niebywale czasochłonny projekt. W jakich ramach czasowych go kręciliście?

Zupełna całość pracy to 2 miesiące. Tydzień, dwa tygodnie samej pracy koncepcyjnej i kreatywnej, potem trzy tygodnie różnego rodzaju przygotowań,  cztery dni kręcenia i trzy tygodnie postprodukcji, efektów komputerowych, koloru, montażu. Tak to mniej więcej się rozkładało.  

Charakterystyczne wulgarne zwroty w kierunku telewizji publicznej zostały skomentowane, gdzie się da i na miliony wariacji. Produkcja filmowa porusza się w innych sferach i jest jej bliżej do państwowych instytucji. Jako reżyser klipu nie czułeś obaw wobec niecodziennej postawy Maty?

Jest ryzyko. Wiemy, w jakim kraju żyjemy i jak to wszystko tu działa. Być może to jeszcze odczuję. Może jestem gdzieś tam na czarnej liście. Może jak będę starał się o dofinansowanie jakiegoś filmu, to z tego powodu go nie dostanę? Natomiast wyszedłem z tego założenia, że nie podpisuję się pod czymś, z czym się nie zgadzam. Pozwalam artyście na wolność słowa, a te zwroty były w kontekście obrony swojej rodziny. Jeżeli koszt tego będzie taki, że ktoś mnie nie polubi w TVP, no to trudno.

Oprócz Patoreakcji jest jeszcze Fenomenalny ze Szczylem w roli głównej. Szczyl i Mata ze względu na swój młody wiek nadawali na tych samych falach?

Patrząc na współpracę ze mną, to tak natomiast to są inne charaktery. Różnica między nimi była taka, że z Matą długo dopracowywaliśmy ostateczną wersję scenariusza, widać w nim było dużo inicjatywy.  Szczyl z kolei miał mniejszą potrzebę ingerencji w pierwotny pomysł. Upraszczając, Szczyl ma podejście bardzo laidbackowe, jest spokojny, mega kulturalny, miły, akceptujący pomysły ludzi, z którymi pracuje. O Macie również złego słowa nie można powiedzieć, szanuje i traktuje po partnersku współpracowników, tylko może potrzebuje trochę więcej kontroli. 

Ciekawi mnie proces powstawania scenariusza w relacji reżyser-artysta. Jak to wygląda?

Pierwsze spotkanie, gdy jeszcze nie ma scenariusza, przebiega zapoznawczo. Wykonawca pojawia się najczęściej z managerem albo kimś z wytwórni. Poznajemy się, oni mówią, czego mniej więcej oczekują, ja mówię o swoich pierwszych wrażeniach po przesłuchaniu utworu i rzucam wstępne hasła. Potem wymyślam, piszę i wysyłam taki scenariusz. Jeśli czegoś brakuje lub coś wymaga zmiany, to spotykamy się na burzę mózgów. Raczej pracuje sam i dostaję uwagi, które wprowadzam, a w skrajnych wypadkach potrzeba dodatkowych kreatywnych spotkań.   

Oprócz spokojnego tonu i otwartości, co jeszcze charakterystycznego wydobywa się ze Szczyla?

Gdy poznajesz Szczyla, to od razu wydaje ci się, że znasz go bardzo długo. Ma dużo naturalnej sympatii i wiedzy kulturowej. Pod tym kątem jest erudytą. Ma wiele zainteresowań w obszarze sztuki i szeroką mapę skojarzeń artystyczno-kulturalnych. On w ogóle jest awangardowy, bo jest inny od reszty sceny. Trochę robi rap, który brzmi, jakby był sprzed 10-20 lat, jest bardziej klasyczny, a jednocześnie potrafi zrobić coś bardzo współczesnego. Mocny ma też wizerunek, inny niż reszta. Jest niewiarygodnie autorski. 

Maciej Buchwald (wywiad). Cała rapgra w jednym miejscu.

Obserwuj nas także na – Google News

zdjęcie tytułowe @zagranicznyinwestor

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Napisz swój komentarz!
Podaj swoje imię