Freestyle bitewny – o przekraczaniu granic

Freak Fight

Przy okazji walki freestylowych bardzo często wracamy do czasów, które wielu uznaje za te najlepsze jeżeli chodzi o wolnostylową walkę i zestawiamy z obecnymi – poniekąd jest to zrozumiałe. Tym razem jednak skupimy się na tym, by wyznaczyć pewną granicę jeżeli chodzi o freestyle i wyczucie dobrego smaku w jego kontekście, bo tak jak wiele osób twierdzi, że takowej być nie powinno – ja twierdzę, że absolutnie nie zawsze w tle powinno lecieć „Keine Grenzen” autorstwa Ich Troje.

LIL KONON

Absolutnie jestem fanem tego, by napierdalać w siebie ostrą amunicją i rzecz jasna mówię to w kontekście wymiany słownej, by mnie nikt źle nie zrozumiał i nie wziął za bardzo do siebie. Jednakże istnieje granica pomiędzy rzucaniem punchy, które absolutnie nie mają pokrycia z rzeczywistością i są użyte jednie na potrzeby pojedynku, a wyciąganiem na światło dzienne prywaty, która mimo wszystko jest zakulisową prywatą i tam też powinna pozostać. Wiecie, niejednokrotnie na bitwach fristajlowych da się wyczuć, że ktoś wyciąga z worka z punchami temat, który niekoniecznie leży oponentowi, ale też nie wydaje się przesadny, kumacie. Są jednak tematy, których nie powinno ładować się do magazynka, bo mimo że zapewne wzbudzą one uznanie publiki i zyskają głośny aplauz – pozostawią niesmak na długo, może i na zawsze.

Myślę, że najgorszym scenariuszem jest te, kiedy po drugiej stronie mamy fristajlowego Andrzeja Gołotę, który w najmniej spodziewanym momencie zechce uderzyć nas poniżej pasa, a my chcąc trzymać poziom – nie odwzajemnimy się tym samym. Wiadomo, wyjdziemy z twarzą, ale twarzą pełną wkurwienia, najprawdopodobniej w roli przegranego w tym starciu.

Mi osobiście do głowy przychodzą trzy sytuacje związane z tym o czym wspomniałem wyżej. Myślę, że większość osób kojarzy pojedynek Koro i Spartiaka oraz tego samego Koro i Wudo. Jeżeli dobrze kojarzę to zarówno w jednym jak i drugim przypadku Koro nawinął o samobójstwie ojca swojego przeciwnika i chyba nie były to wersy bez pokrycia, bo sprawa odbiła się szerokim echem w świecie fristajlu, a jeżeli wrócicie do tych walk to sami zauważycie jak mocno te słowa dotknęły zarówno Wudo jak i Spartiaka, a Peus (chyba na tej samej bitwie fristajlowej, na której Spartiak walczył z Koro) podczas walki z Koro odniósł się do tego, dając jasno do zrozumienia, że absolutnie nie szanuje takich „strzałów”. Wiecie, nie jestem w stanie ocenić na ile Koro wiedział i był świadom tego o czym nawija, bo jak sam tłumaczył – nie widział o tym zarówno w przypadku Spartiaka jak i Wudo.

ZOBACZ TAKŻE: FLINTERRORYZM #2 – PO USZY W SUKCESIE

Pamiętam też Bitwę o Ząbkowską, na której zarówno Filipek jak i GML w swoich wejściach wspomnieli o tym, że Kuba Knap był w bardzo bliskiej relacji z kobietą Theodora, a jeżeli ktoś oglądał jeden i drugi pojedynek, ten wie że Theodor zareagował na to bardzo źle, zresztą chyba nic dziwnego. Tutaj właśnie należy zadać sobie pytanie, gdzie powinna zostać postawiona granica, bo przecież to nie mecz piłkarski, podczas którego sędzia może rozdać żółtą lub czerwoną kartkę za wersy, które padły na scenie. Ja wiem, że wielu wyznaje zasadę, że to bitwa i każdy chwyt jest dozwolony, ale myślę że wielokrotnie idzie to zrobić ze smakiem i w taki sposób, by publika zareagowała równie żywiołowo.

Oczywiście wiemy, że największą robotę robią takie przytyki, przy okazji których publika cieszy się i raduje najbardziej, ale myślę, że to trochę różni czasy, w których nawijali Te-Tris, Duże Pe czy chociażby 3-6 od tych współczesnych, sięgając pamięcią kilka lat wstecz, bo tak jak wspomniałem – pewna, może i niepisana granica mimo wszystko powinna istnieć.

CEJOT JOT

Być może niektórzy jak ja, w pewnym momencie życia wyrastają z oglądania tego, jak dwójka dorosłych ludzi się obraża. Freestyle bitewny śledziłem dość mocno do 2015 roku. W pewnym momencie zaczął on być zbyt schematyczny i coraz częściej – zwyczajnie mnie żenował, więc odpuściłem.

Niestety zwycięzcę w walkach freestylowych wyznacza publika i ich reakcja na dane pancze. Aby wygrać, wystarczyło rzucać jak najwięcej prostych, a niekiedy prostackich argumentów, które często przekraczały już według mnie granicę dobrego smaku. Przeciwnika masz pokonać, a nie go niszczyć przed publicznością, wyciągając prywaty. Niby wszystko zostaje na scenie, niby wszystko jest w ramach walki na pokaz, ale niektórzy mogliby trochę przyhamować i nie tracić człowieczeństwa dla jednego wiwatu więcej. Ciśniecie po zmarłym ojcu? Nawet dresiarze z gimnazjum mieli zasadę, że „po rodzinie się nie jedzie”. Tymczasem Koro zostaje mistrzem WBW. Trochę smutne, gdy się pomyśli, że tej sztuki nie dokonał nigdy, tak świetny freestylowiec, jak Te-Tris.

Gdy odpalam taką walkę Ryby z Gwiazdą na WLW z 2016, z miejsca wiem, kto wygra i jakich „argumentów” użyje. Ryba oczywiście zwycięża zasłużenie, bo umiejętności freestylowe jego przeciwniczki właściwie nie istnieją. Szkoda tylko, że leci po linii najmniejszego oporu, wszystko sprowadza do (haha) seksu. Dosłownie każda linijka opiera się na seksualizowaniu oponentki. Publika zachwycona. Ja w głowie mam obraz klasowego klauna, który obraża przy wszystkich dziewczynę, bo ta nie chciała pójść z nim na randkę

Zbędne jest tu jednak moje prawienie morałów i wczuwanie się, gdy po latach sama Gwiazda w walce z Grubą, z dumą odwołuje się do swojego najpopularniejszego pojedynku sprzed lat. Ciężko byłoby też wyznaczyć, co może być tym freestylowym ciosem poniżej pasa. Bierzesz udział w walce ze świadomością, że twój oponent może nie mieć żadnych niepisanych zasad. Uważam że, większość obecnych bitew straciła swój urok, a taka rozrywka nie jest już dla mnie i raczej jej unikam.

KORO

Uważam, że tak jak kiedyś w różnych dziedzinach takich jak rap, czy federacje sportowe, wszystko było nieco bardziej restrykcyjne i robione z klasą, tak z roku na rok ta moralność się neutralizuje na tyle, że ten próg wejścia we fristajlu czy rapie się zmniejszył i nieco zatarł –  nie trzeba być z określonego środowiska, nie trzeba mieć jakiejś historii za plecami. Tak samo we fristajlu zacierają się pewne granice. Nie bez powodu wspomniałem o organizacjach sportowych, bo przecież jeszcze kilka lat temu freak fighty były czymś nie do pomyślenia i to najwidoczniej taki znak czasu, który dotknął również innych dziedzin.

Według mnie nie ma żadnych granic we fristajlu jeżeli coś jest podane w dobry sposób, z głową, mądrze, śmiesznie – jest to według mnie jak najbardziej akceptowalne i w  życiu bym się nie obraził. Jeżeli natomiast ktoś mi rzuci prosty, chamski, prymitywny wers na zasadzie, że rucha mi kogoś z rodziny, to wiadomo, że jest to nieśmieszne i głupie. Patrząc pod tym kątem przykładowo taki Syn Młynarza jest dla mnie cringem, ale jest to wyjątek potwierdzający regułę, bo sporo osób się nim jara z tego co widzę i reaguje żywiołowo na jego wersy. Jeżeli wszystko jest podane w taki sposób w jaki powinno, dostosowane pod klimat, miasto, publikę i jury – to nie ma żadnych granic jak dla mnie. Jeżeli coś będzie złe to publika będzie cicho po tym wersie, a jeżeli tak będzie – nikt ogarnięty nie rzuci podobnych wersów, bo zdaje sobie doskonale sprawę, że to strzał w kolano.

Natomiast jeżeli ktoś rzuca kontrowersyjny wers i widzi, że „użarł” bardzo fajnie, że jury się nim podjarało, widać po publice, że to siadło to jedyne co pozostaje to pomyśleć nad kolejnym podobnym i tyle.

MUFLON

Co do tego jak wyglądał freestyle kiedyś, a jak wygląda teraz, to nie wiem, czy jestem w stanie takiego porównania dokonać, bo od kilku lat zupełnie nie śledzę polskiej sceny freestyle’owej. Wiem, że jest Koro, który chyba wygrywa wszystko jak leci i jest bardzo dobrym i sprawnym freestyle’owcem i w sumie to tyle. Ale zakładam, że freestyle za bardzo się nie zmienił przez te ostatnie lata. Ja też z tego powodu przestałem go w ogóle sprawdzać, bo ciągle widziałem to samo. Ogólnie myślę, że jest to formuła z której wyparowała wszelka spontaniczność.  Nie mam oczywiście na myśli, że to nie są już rzeczy tworzone na poczekaniu, bardziej to, że cała sztuka freestylu bitewnego wpadła w grubą koleinę konkretnej konwencji i konkretnych skutecznych rozwiązań. W sensie, że jak dasz freestajlowcowi na bitwie temat, nie wiem, „skrzypek na dachu”, to myślę, że łatwo przewidzisz, co zaraz usłyszysz, jak to będzie opakowane, jakie wersy padną itd.

I żeby nie było, to nie jest wina młodych freestajlowców i ich niskiej kreatywnośći, to jest po prostu kwestia tego jak zjawisko jakim jest bitwa feestylowa jest skonstruowana i jakimi prawami się rządzi. Ona nie pozwala na dużo więcej niż robiliśmy my i robią chłopaki teraz. Porównałbym to gry planszowej, w której wszyscy odkrywają konkretną i prostą drogę do zwycięstwa. Granie w inny sposób staje się głupie i bezsensowne, ale sama gra przez to przestaje być interesującą rozgrywką. Albo do ewolucji, która w danym ekosystemie zaczyna nagradzać konkretne zachowania i umiejętności kosztem innych, sprawiając, że po jakimś czasie wszyscy są tacy sami.

Co do kwestii ograniczeń na bitwie, to sprawa jest dla mnie oczywista. Nie ma żadnych. Jedyne kwestie, które wziąłbym pod uwagę to czynnik ludzki – jeżeli wiem, że mogę kogoś realnie skrzywdzić tym co powiem (nie wiem, spotkała go w życiu jakaś tragedia, a ja ją wykorzystuję do wersu), to pytanie czy warto to robić, żeby wygrać bitwę na rymy. Druga kwestia, którą teraz brałbym pod uwagę gdybym freestajlował, to czy rzeczy, które rapuje nie są dogłębnie krzywdzące dla osób trzecich. Na przykład kiedy freestajlowałem, homofobiczne wersy były na porządku dziennym – sam je stosowałem i sam sobie to tłumaczyłem, że mimo że w moim poczuciu homoseksualizm nie jest niczym obraźliwym, to dla mojego przeciwnika jest, wiec będę go tym smagał. Teraz myślę sobie, że moje bitwy mógł oglądać jakiś młody chłopak, który zmagał się ze swoją seksualnością i słyszał w nich, jak to kim jest, ukazywane jest przeze mnie jako coś kompromitującego. I myślę, że to słabe.

Choć oczywiście to jest bardzo subiektywna kwestia z tymi osobami trzecimi. Widziałem niedawno na jakimś lewicowym fanpage’u, obruszenie, że w jakiejś popowej piosence ktoś śpiewa metaforycznie, że „nie boi się wojny i nocy” i że to jest obraźliwe, bo na wojnie giną ludzie, a tu ktoś wykorzystuje to do piosenkowej metafory. No paranoja. Trzeba uważać, żeby się w tej politycznej poprawności nie zagalopować, nie uciec w jakiś neopurytanizm. Ja jako odbiorca, teraz już szeroko rozumianej sztuki (ale pod freestyle też można to podciągnąć), jestem w stanie dużo wybaczyć, jeżeli coś mnie bawi. Np. teraz była spora chryja w stanach dookoła nowego speciala Dave’a Chappelle’a, że jest transfobiczny. Dla mnie grzechem tego speciala nie jest to, że jest transfobiczny, ale to, że jest w tym nieśmieszny i zupełnie intelektualnie nieporywający. Jeżeli sięgasz po brutalne zagrywki, to przynajmniej mniej pewność, że masz na to pomysł i jesteś w tym kreatywny, bo inaczej spadniesz z wysokiego konia.

No ale to wszystko o czym piszę jest subiektywne i w dużej mierze opiera się na poczuciu dobrego smaku. Pamiętam, jak wiele lat temu na jednej bitwie ktoś rzucił jakieś antysemickie wersy i jury postanowiło go po prostu zdyskwalifikować, bez dopuszczenia przeciwnika do głosu. Ja bym tak nigdy nie zrobił. Wersy są słabe i głupie – ok, przegrasz bitwę, ale ja nie będę ci wyznaczał pola w jakim możesz się poruszać.

FILIPEK

Ciężko mówić o granicy smaku w polskim freestylu, gdyż jest on naznaczony odbiorcami, którzy bardzo często podchodzą do niego jak do zwykłego wyzywania, tylko w sposób rymowany. Ja raczej zawsze podchodziłem do tego jak do sztuki/sportu, jarałem się podwójnymi rymami, metaforami, rozkminami, wiele czasu poświęciłem na jakieś swoje indywidualne metody treningowe, natomiast mam wrażenie, że gawiedź bardzo często widziała tylko produkt końcowy, który był dla nich zwykłym obrażaniem, opakowanym w bit „still dre” i losowy temat. I tak samo jest z granicą smaku. Niektórzy mówili, że nie ma żadnych granic, że to konwencja totalnie wolnej amerykanki, skoro ktoś cisnął po kobiecie, to dlaczego nie cisnąć po matce, zmarłym wujku, czy innych rzeczach.

Ja do tego podchodziłem inaczej, chociaż też może i z tego względu, że znałem freestyle nie tylko od strony publiki, czy monitora, ale także od wewnątrz, spędziłem z zawodnikami mnóstwo czasu, niejednokrotnie byli to moi przyjaciele, z którymi złapałem bardzo bliski kontakt. Jeżeli widziałem, że ktoś na bitwy przyjeżdża z dziewczyną, która jara się freestylem i podchodzi do tego totalnie zabawowo, to cisnęliśmy sobie po pannie, która zresztą urosła do granicy mema, w pewnym okresie i nikt tego nie odbierał osobiście. Tematu matki nigdy nie ruszałem, bo po prostu ani trochę mnie to nie bawiło, a pancze w stylu „coś tam z Twoją starą” były dla mnie obrzydliwe, gdy próbowałem je sobie zwizualizować.

Natomiast najważniejszą rzeczą jaką zawsze przestrzegałem był odbiór personalny, jeżeli wiedziałem, że np: komus się coś przydarzyło, to starałem się nigdy tego nie wyciągać. Po prostu czynnik ludzki był dla mnie jednak zawsze ważniejszy, niż sama chęć wygranej. Raz chyba wyłączyło mi na chwile mózg i rzuciłem jakis pancz w stronę Theodora na bitwie o Ząbkowską, choć nie miał wtedy do tego tematu dystansu i uważam, że mogłem sobie to odpuścić. Ciężko jednak mówić o wytyczonych barierach w polskim freestylu, gdyż nie ma czegoś takiego jak kodeks freestylowca, czy regulamin{zabijania na scenie}. Każdy miał swoje sumienie i kręgosłup moralny, który u niektórych mógł najwidoczniej się bardziej naginać, zwłaszcza że, nie ukrywajmy, duża część zawodników była totalnie napierdolona lub podchmielona.

Myślę jednak, że czołówka freestylowców w moich czasach, widywała się ze sobą praktycznie co tydzień, w większości lubiła, lub chociaż szanowała prywatnie, przez co nigdy nikt nie rzucił w swoją stronę jakiegoś wersu, który mógłby być naprawdę poniżej pasa. Nie mógłbym rzucić komuś w amoku scenicznym, tylko i wyłącznie po to by wygrać, czegoś co wiedziałbym, że go boli, a on wspomniałby mi to na afterze, w zaufaniu, tylko dlatego, że czułby do mnie zaufanie. Natomiast, nie ukrywajmy. Freestyle to tak specyficzna gałąź rywalizacji, że i krytycy i zwolennicy mojego podejścia, będą w stanie uargumentować dlaczego mam lub nie mam racji.

EDZIO

Kiedyś freestyle zdecydowanie był mniej bitewny i zaczepny. Około roku 2013 nastąpiła wyraźna reforma, kiedy zaczęli wypływać Filipek czy Szyderca, którzy mocno wynieśli panczlajny na piedestał. Ja, startując w bitwach na przełomie tych „epok” musiałem się do tej zmiany dostosować również zrewolucjonizować mój freestyle na bardziej panczlajnowy. Moim zdaniem granica stoi w momencie wjazdu na rodziców. „Twoja panna” nigdy nie była konkretną dziewczyną danego zawodnika, a bardziej fikcyjnym celem wersów, które miały za zadanie upokorzyć zawodnika, który jest tak słabym gościem, że jest z taką i taką panną. Z rodzicami jest nieco inaczej, ten temat nigdy nie zszedł do porządku dziennego na bitwach i uważam, że to dobrze.

Niemniej jednak gdybym ja wyłapał pocisk na moich rodziców, wziąłbym to z dystansem, sądząc, że gościowi się po prostu wymsknęło, aczkolwiek uważam, że ta granica powinna pozostać nienaruszona.

DUŻE PE

Akurat z mojej strony, nawet w początkach wolnostylowej „kariery” byłem tym MC, który na wolno nigdy nie gryzł się w język. Trzeba przy tym zauważyć, że tamte czasy – czyli początek lat dwutysięcznych – czyniły takie zachowanie znacznie bardziej ryzykownym niż dziś. Kumacja konwencji bitewnego fristajlu była wtedy niemal zerowa i o niebo mniejsza niż dzisiaj, a i sztywnodresoprawilność rapowej sceny była posunięta znacznie dalej niż obecnie. Zdarzały się jakieś nieprzyjemne sytuacje na scenie oraz ich późniejsze reperkusje, temu czy owemu podpadłem, raz zarobiłem w mazak od MC, któremu nie spodobały się moje wolnostylowe argumenty – a kilka razy nie wiem jakim cudem tego uniknąłem. Tak hartowała się stal (śmiech). Nawet truskulowcy w sporej mierze marszczyli się wtedy słysząc punche o matkach czy o dziewczynach, bo „to już o krok za daleko”. Oh my…

Czy takie lub jakiekolwiek inne „odbojniki” i „granice” są we freestylu dobre, czy złe? Cóż, w każdym z nas są dwa wilki… (śmiech). Jeden mówi „Zero limitów, nie ma tematów tabu, jedź z typem na wszystkie możliwe sposoby, niech ma – tylko zrób to błyskotliwie”. Drugi pizgnął organizowanie wolnostylowych bitew między innymi z racji na to, że ten czy ów z zaproszonych do udziału w „mojej” bitwie zawodników rzucił do rywala „wyglądasz jak uchodźca!” – a publika zawyła z zachwytu. Jaki to daje przykład? Potem kilkaset tysięcy dzieciaków ogląda video z takiej bitwy, i łykają bezrefleksyjnie pejoratywną konotację „Uchodźca to coś złego, trzeba nim gardzić”, zapodaną przez jakiegoś herosa mikrofonu. A mnie to gryzie przez następne 10 lat, bo jako organizator jestem współodpowiedzialny za to, że coś takiego poszło w eter i wżarło się w głowy iluś tam odbiorców – kiedy sam z natury robię wszystko, żeby takie podejście niwelować a nie je popularyzować.

To ogólnie ciężki temat, również historycznie – bo granica przyzwoitości BARDZO się przesunęła, i wiele „kiedyś niewinnych” rzeczy dzisiaj jest już mocno politycznie niepoprawnych. Odchodząc na chwilę od freestylu – Afrojax, który 20 lat temu „najbardziej lubił gdy Murzyn bił w kokos”, raczej na stówkę nie zakładał, że może to dla kogokolwiek być obraźliwe. A dzisiaj okazuje się, że jest. Nie wspomnę już o wszystkich „pedałach”, które poleciały ze sceny na bitwach – i które w dobrych 90% nie miały żadnego podłoża w nienawiści czy nawet realnej niechęci do gejów, tylko były „przedłużeniem opinii ulicy wykorzystanym by poniżyć przeciwnika w oczach uśrednionego odbiorcy”. Jeśli dobrze pamiętam, w finałach WBW 2005 wylosowałem w starciu z Dolarem temat Parada Równości. Chociaż nigdy w życiu nie miałem nic do gejów czy żadnej innej seksualnej mniejszości, odruchowym sposobem na poniżenie rywala było zasugerowanie, że pójdzie na jej czele. Cóż, zadziałało…

Z dzisiejszej perspektywy uważam, że było to opór słabe, zwłaszcza że „poszło w media” – natomiast z drugiej strony, freestyle to niestety odwoływanie się do „najniższego wspólnego mianownika”. Gdybym wylosowawszy temat „Parada Równości” zaczął nawijać o bliższej memu serduszku tolerancji, walce z dyskryminacją i tak dalej – nawet, gdyby to było błyskotliwe – na 90% bym przegrał, czy to wtedy czy dziś. Tłum w amfiteatrze nie oczekuje, że gladiator podrapie tygrysa za uchem, a ten zacznie mruczeć. Tłum w amfiteatrze oczekuje krwi. Między innymi dlatego przestało mnie ciągnąć do udziału we freestajlowych bitwach i między innymi dlatego przestało mnie ciągnąć do ich organizacji.

Cytując klasyka: na tym polega odpowiedzialność (śmiech).


fot. kadr z video Koro 🆚 Spartiak 🎤 WBW 2018 Finał (freestyle rap battle)



ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Napisz swój komentarz!
Podaj swoje imię

Przy okazji walki freestylowych bardzo często wracamy do czasów, które wielu uznaje za te najlepsze jeżeli chodzi o wolnostylową walkę i zestawiamy z obecnymi – poniekąd jest to zrozumiałe. Tym razem jednak skupimy się na tym, by wyznaczyć pewną granicę jeżeli chodzi o freestyle i wyczucie dobrego smaku w jego kontekście, bo tak jak wiele osób twierdzi, że takowej być nie powinno – ja twierdzę, że absolutnie nie zawsze w tle powinno lecieć „Keine Grenzen” autorstwa Ich Troje.

LIL KONON

Absolutnie jestem fanem tego, by napierdalać w siebie ostrą amunicją i rzecz jasna mówię to w kontekście wymiany słownej, by mnie nikt źle nie zrozumiał i nie wziął za bardzo do siebie. Jednakże istnieje granica pomiędzy rzucaniem punchy, które absolutnie nie mają pokrycia z rzeczywistością i są użyte jednie na potrzeby pojedynku, a wyciąganiem na światło dzienne prywaty, która mimo wszystko jest zakulisową prywatą i tam też powinna pozostać. Wiecie, niejednokrotnie na bitwach fristajlowych da się wyczuć, że ktoś wyciąga z worka z punchami temat, który niekoniecznie leży oponentowi, ale też nie wydaje się przesadny, kumacie. Są jednak tematy, których nie powinno ładować się do magazynka, bo mimo że zapewne wzbudzą one uznanie publiki i zyskają głośny aplauz – pozostawią niesmak na długo, może i na zawsze.

Myślę, że najgorszym scenariuszem jest te, kiedy po drugiej stronie mamy fristajlowego Andrzeja Gołotę, który w najmniej spodziewanym momencie zechce uderzyć nas poniżej pasa, a my chcąc trzymać poziom – nie odwzajemnimy się tym samym. Wiadomo, wyjdziemy z twarzą, ale twarzą pełną wkurwienia, najprawdopodobniej w roli przegranego w tym starciu.

Mi osobiście do głowy przychodzą trzy sytuacje związane z tym o czym wspomniałem wyżej. Myślę, że większość osób kojarzy pojedynek Koro i Spartiaka oraz tego samego Koro i Wudo. Jeżeli dobrze kojarzę to zarówno w jednym jak i drugim przypadku Koro nawinął o samobójstwie ojca swojego przeciwnika i chyba nie były to wersy bez pokrycia, bo sprawa odbiła się szerokim echem w świecie fristajlu, a jeżeli wrócicie do tych walk to sami zauważycie jak mocno te słowa dotknęły zarówno Wudo jak i Spartiaka, a Peus (chyba na tej samej bitwie fristajlowej, na której Spartiak walczył z Koro) podczas walki z Koro odniósł się do tego, dając jasno do zrozumienia, że absolutnie nie szanuje takich „strzałów”. Wiecie, nie jestem w stanie ocenić na ile Koro wiedział i był świadom tego o czym nawija, bo jak sam tłumaczył – nie widział o tym zarówno w przypadku Spartiaka jak i Wudo.

ZOBACZ TAKŻE: FLINTERRORYZM #2 – PO USZY W SUKCESIE

Pamiętam też Bitwę o Ząbkowską, na której zarówno Filipek jak i GML w swoich wejściach wspomnieli o tym, że Kuba Knap był w bardzo bliskiej relacji z kobietą Theodora, a jeżeli ktoś oglądał jeden i drugi pojedynek, ten wie że Theodor zareagował na to bardzo źle, zresztą chyba nic dziwnego. Tutaj właśnie należy zadać sobie pytanie, gdzie powinna zostać postawiona granica, bo przecież to nie mecz piłkarski, podczas którego sędzia może rozdać żółtą lub czerwoną kartkę za wersy, które padły na scenie. Ja wiem, że wielu wyznaje zasadę, że to bitwa i każdy chwyt jest dozwolony, ale myślę że wielokrotnie idzie to zrobić ze smakiem i w taki sposób, by publika zareagowała równie żywiołowo.

Oczywiście wiemy, że największą robotę robią takie przytyki, przy okazji których publika cieszy się i raduje najbardziej, ale myślę, że to trochę różni czasy, w których nawijali Te-Tris, Duże Pe czy chociażby 3-6 od tych współczesnych, sięgając pamięcią kilka lat wstecz, bo tak jak wspomniałem – pewna, może i niepisana granica mimo wszystko powinna istnieć.

CEJOT JOT

Być może niektórzy jak ja, w pewnym momencie życia wyrastają z oglądania tego, jak dwójka dorosłych ludzi się obraża. Freestyle bitewny śledziłem dość mocno do 2015 roku. W pewnym momencie zaczął on być zbyt schematyczny i coraz częściej – zwyczajnie mnie żenował, więc odpuściłem.

Niestety zwycięzcę w walkach freestylowych wyznacza publika i ich reakcja na dane pancze. Aby wygrać, wystarczyło rzucać jak najwięcej prostych, a niekiedy prostackich argumentów, które często przekraczały już według mnie granicę dobrego smaku. Przeciwnika masz pokonać, a nie go niszczyć przed publicznością, wyciągając prywaty. Niby wszystko zostaje na scenie, niby wszystko jest w ramach walki na pokaz, ale niektórzy mogliby trochę przyhamować i nie tracić człowieczeństwa dla jednego wiwatu więcej. Ciśniecie po zmarłym ojcu? Nawet dresiarze z gimnazjum mieli zasadę, że „po rodzinie się nie jedzie”. Tymczasem Koro zostaje mistrzem WBW. Trochę smutne, gdy się pomyśli, że tej sztuki nie dokonał nigdy, tak świetny freestylowiec, jak Te-Tris.

Gdy odpalam taką walkę Ryby z Gwiazdą na WLW z 2016, z miejsca wiem, kto wygra i jakich „argumentów” użyje. Ryba oczywiście zwycięża zasłużenie, bo umiejętności freestylowe jego przeciwniczki właściwie nie istnieją. Szkoda tylko, że leci po linii najmniejszego oporu, wszystko sprowadza do (haha) seksu. Dosłownie każda linijka opiera się na seksualizowaniu oponentki. Publika zachwycona. Ja w głowie mam obraz klasowego klauna, który obraża przy wszystkich dziewczynę, bo ta nie chciała pójść z nim na randkę

Zbędne jest tu jednak moje prawienie morałów i wczuwanie się, gdy po latach sama Gwiazda w walce z Grubą, z dumą odwołuje się do swojego najpopularniejszego pojedynku sprzed lat. Ciężko byłoby też wyznaczyć, co może być tym freestylowym ciosem poniżej pasa. Bierzesz udział w walce ze świadomością, że twój oponent może nie mieć żadnych niepisanych zasad. Uważam że, większość obecnych bitew straciła swój urok, a taka rozrywka nie jest już dla mnie i raczej jej unikam.

KORO

Uważam, że tak jak kiedyś w różnych dziedzinach takich jak rap, czy federacje sportowe, wszystko było nieco bardziej restrykcyjne i robione z klasą, tak z roku na rok ta moralność się neutralizuje na tyle, że ten próg wejścia we fristajlu czy rapie się zmniejszył i nieco zatarł –  nie trzeba być z określonego środowiska, nie trzeba mieć jakiejś historii za plecami. Tak samo we fristajlu zacierają się pewne granice. Nie bez powodu wspomniałem o organizacjach sportowych, bo przecież jeszcze kilka lat temu freak fighty były czymś nie do pomyślenia i to najwidoczniej taki znak czasu, który dotknął również innych dziedzin.

Według mnie nie ma żadnych granic we fristajlu jeżeli coś jest podane w dobry sposób, z głową, mądrze, śmiesznie – jest to według mnie jak najbardziej akceptowalne i w  życiu bym się nie obraził. Jeżeli natomiast ktoś mi rzuci prosty, chamski, prymitywny wers na zasadzie, że rucha mi kogoś z rodziny, to wiadomo, że jest to nieśmieszne i głupie. Patrząc pod tym kątem przykładowo taki Syn Młynarza jest dla mnie cringem, ale jest to wyjątek potwierdzający regułę, bo sporo osób się nim jara z tego co widzę i reaguje żywiołowo na jego wersy. Jeżeli wszystko jest podane w taki sposób w jaki powinno, dostosowane pod klimat, miasto, publikę i jury – to nie ma żadnych granic jak dla mnie. Jeżeli coś będzie złe to publika będzie cicho po tym wersie, a jeżeli tak będzie – nikt ogarnięty nie rzuci podobnych wersów, bo zdaje sobie doskonale sprawę, że to strzał w kolano.

Natomiast jeżeli ktoś rzuca kontrowersyjny wers i widzi, że „użarł” bardzo fajnie, że jury się nim podjarało, widać po publice, że to siadło to jedyne co pozostaje to pomyśleć nad kolejnym podobnym i tyle.

MUFLON

Co do tego jak wyglądał freestyle kiedyś, a jak wygląda teraz, to nie wiem, czy jestem w stanie takiego porównania dokonać, bo od kilku lat zupełnie nie śledzę polskiej sceny freestyle’owej. Wiem, że jest Koro, który chyba wygrywa wszystko jak leci i jest bardzo dobrym i sprawnym freestyle’owcem i w sumie to tyle. Ale zakładam, że freestyle za bardzo się nie zmienił przez te ostatnie lata. Ja też z tego powodu przestałem go w ogóle sprawdzać, bo ciągle widziałem to samo. Ogólnie myślę, że jest to formuła z której wyparowała wszelka spontaniczność.  Nie mam oczywiście na myśli, że to nie są już rzeczy tworzone na poczekaniu, bardziej to, że cała sztuka freestylu bitewnego wpadła w grubą koleinę konkretnej konwencji i konkretnych skutecznych rozwiązań. W sensie, że jak dasz freestajlowcowi na bitwie temat, nie wiem, „skrzypek na dachu”, to myślę, że łatwo przewidzisz, co zaraz usłyszysz, jak to będzie opakowane, jakie wersy padną itd.

I żeby nie było, to nie jest wina młodych freestajlowców i ich niskiej kreatywnośći, to jest po prostu kwestia tego jak zjawisko jakim jest bitwa feestylowa jest skonstruowana i jakimi prawami się rządzi. Ona nie pozwala na dużo więcej niż robiliśmy my i robią chłopaki teraz. Porównałbym to gry planszowej, w której wszyscy odkrywają konkretną i prostą drogę do zwycięstwa. Granie w inny sposób staje się głupie i bezsensowne, ale sama gra przez to przestaje być interesującą rozgrywką. Albo do ewolucji, która w danym ekosystemie zaczyna nagradzać konkretne zachowania i umiejętności kosztem innych, sprawiając, że po jakimś czasie wszyscy są tacy sami.

Co do kwestii ograniczeń na bitwie, to sprawa jest dla mnie oczywista. Nie ma żadnych. Jedyne kwestie, które wziąłbym pod uwagę to czynnik ludzki – jeżeli wiem, że mogę kogoś realnie skrzywdzić tym co powiem (nie wiem, spotkała go w życiu jakaś tragedia, a ja ją wykorzystuję do wersu), to pytanie czy warto to robić, żeby wygrać bitwę na rymy. Druga kwestia, którą teraz brałbym pod uwagę gdybym freestajlował, to czy rzeczy, które rapuje nie są dogłębnie krzywdzące dla osób trzecich. Na przykład kiedy freestajlowałem, homofobiczne wersy były na porządku dziennym – sam je stosowałem i sam sobie to tłumaczyłem, że mimo że w moim poczuciu homoseksualizm nie jest niczym obraźliwym, to dla mojego przeciwnika jest, wiec będę go tym smagał. Teraz myślę sobie, że moje bitwy mógł oglądać jakiś młody chłopak, który zmagał się ze swoją seksualnością i słyszał w nich, jak to kim jest, ukazywane jest przeze mnie jako coś kompromitującego. I myślę, że to słabe.

Choć oczywiście to jest bardzo subiektywna kwestia z tymi osobami trzecimi. Widziałem niedawno na jakimś lewicowym fanpage’u, obruszenie, że w jakiejś popowej piosence ktoś śpiewa metaforycznie, że „nie boi się wojny i nocy” i że to jest obraźliwe, bo na wojnie giną ludzie, a tu ktoś wykorzystuje to do piosenkowej metafory. No paranoja. Trzeba uważać, żeby się w tej politycznej poprawności nie zagalopować, nie uciec w jakiś neopurytanizm. Ja jako odbiorca, teraz już szeroko rozumianej sztuki (ale pod freestyle też można to podciągnąć), jestem w stanie dużo wybaczyć, jeżeli coś mnie bawi. Np. teraz była spora chryja w stanach dookoła nowego speciala Dave’a Chappelle’a, że jest transfobiczny. Dla mnie grzechem tego speciala nie jest to, że jest transfobiczny, ale to, że jest w tym nieśmieszny i zupełnie intelektualnie nieporywający. Jeżeli sięgasz po brutalne zagrywki, to przynajmniej mniej pewność, że masz na to pomysł i jesteś w tym kreatywny, bo inaczej spadniesz z wysokiego konia.

No ale to wszystko o czym piszę jest subiektywne i w dużej mierze opiera się na poczuciu dobrego smaku. Pamiętam, jak wiele lat temu na jednej bitwie ktoś rzucił jakieś antysemickie wersy i jury postanowiło go po prostu zdyskwalifikować, bez dopuszczenia przeciwnika do głosu. Ja bym tak nigdy nie zrobił. Wersy są słabe i głupie – ok, przegrasz bitwę, ale ja nie będę ci wyznaczał pola w jakim możesz się poruszać.

FILIPEK

Ciężko mówić o granicy smaku w polskim freestylu, gdyż jest on naznaczony odbiorcami, którzy bardzo często podchodzą do niego jak do zwykłego wyzywania, tylko w sposób rymowany. Ja raczej zawsze podchodziłem do tego jak do sztuki/sportu, jarałem się podwójnymi rymami, metaforami, rozkminami, wiele czasu poświęciłem na jakieś swoje indywidualne metody treningowe, natomiast mam wrażenie, że gawiedź bardzo często widziała tylko produkt końcowy, który był dla nich zwykłym obrażaniem, opakowanym w bit „still dre” i losowy temat. I tak samo jest z granicą smaku. Niektórzy mówili, że nie ma żadnych granic, że to konwencja totalnie wolnej amerykanki, skoro ktoś cisnął po kobiecie, to dlaczego nie cisnąć po matce, zmarłym wujku, czy innych rzeczach.

Ja do tego podchodziłem inaczej, chociaż też może i z tego względu, że znałem freestyle nie tylko od strony publiki, czy monitora, ale także od wewnątrz, spędziłem z zawodnikami mnóstwo czasu, niejednokrotnie byli to moi przyjaciele, z którymi złapałem bardzo bliski kontakt. Jeżeli widziałem, że ktoś na bitwy przyjeżdża z dziewczyną, która jara się freestylem i podchodzi do tego totalnie zabawowo, to cisnęliśmy sobie po pannie, która zresztą urosła do granicy mema, w pewnym okresie i nikt tego nie odbierał osobiście. Tematu matki nigdy nie ruszałem, bo po prostu ani trochę mnie to nie bawiło, a pancze w stylu „coś tam z Twoją starą” były dla mnie obrzydliwe, gdy próbowałem je sobie zwizualizować.

Natomiast najważniejszą rzeczą jaką zawsze przestrzegałem był odbiór personalny, jeżeli wiedziałem, że np: komus się coś przydarzyło, to starałem się nigdy tego nie wyciągać. Po prostu czynnik ludzki był dla mnie jednak zawsze ważniejszy, niż sama chęć wygranej. Raz chyba wyłączyło mi na chwile mózg i rzuciłem jakis pancz w stronę Theodora na bitwie o Ząbkowską, choć nie miał wtedy do tego tematu dystansu i uważam, że mogłem sobie to odpuścić. Ciężko jednak mówić o wytyczonych barierach w polskim freestylu, gdyż nie ma czegoś takiego jak kodeks freestylowca, czy regulamin{zabijania na scenie}. Każdy miał swoje sumienie i kręgosłup moralny, który u niektórych mógł najwidoczniej się bardziej naginać, zwłaszcza że, nie ukrywajmy, duża część zawodników była totalnie napierdolona lub podchmielona.

Myślę jednak, że czołówka freestylowców w moich czasach, widywała się ze sobą praktycznie co tydzień, w większości lubiła, lub chociaż szanowała prywatnie, przez co nigdy nikt nie rzucił w swoją stronę jakiegoś wersu, który mógłby być naprawdę poniżej pasa. Nie mógłbym rzucić komuś w amoku scenicznym, tylko i wyłącznie po to by wygrać, czegoś co wiedziałbym, że go boli, a on wspomniałby mi to na afterze, w zaufaniu, tylko dlatego, że czułby do mnie zaufanie. Natomiast, nie ukrywajmy. Freestyle to tak specyficzna gałąź rywalizacji, że i krytycy i zwolennicy mojego podejścia, będą w stanie uargumentować dlaczego mam lub nie mam racji.

EDZIO

Kiedyś freestyle zdecydowanie był mniej bitewny i zaczepny. Około roku 2013 nastąpiła wyraźna reforma, kiedy zaczęli wypływać Filipek czy Szyderca, którzy mocno wynieśli panczlajny na piedestał. Ja, startując w bitwach na przełomie tych „epok” musiałem się do tej zmiany dostosować również zrewolucjonizować mój freestyle na bardziej panczlajnowy. Moim zdaniem granica stoi w momencie wjazdu na rodziców. „Twoja panna” nigdy nie była konkretną dziewczyną danego zawodnika, a bardziej fikcyjnym celem wersów, które miały za zadanie upokorzyć zawodnika, który jest tak słabym gościem, że jest z taką i taką panną. Z rodzicami jest nieco inaczej, ten temat nigdy nie zszedł do porządku dziennego na bitwach i uważam, że to dobrze.

Niemniej jednak gdybym ja wyłapał pocisk na moich rodziców, wziąłbym to z dystansem, sądząc, że gościowi się po prostu wymsknęło, aczkolwiek uważam, że ta granica powinna pozostać nienaruszona.

DUŻE PE

Akurat z mojej strony, nawet w początkach wolnostylowej „kariery” byłem tym MC, który na wolno nigdy nie gryzł się w język. Trzeba przy tym zauważyć, że tamte czasy – czyli początek lat dwutysięcznych – czyniły takie zachowanie znacznie bardziej ryzykownym niż dziś. Kumacja konwencji bitewnego fristajlu była wtedy niemal zerowa i o niebo mniejsza niż dzisiaj, a i sztywnodresoprawilność rapowej sceny była posunięta znacznie dalej niż obecnie. Zdarzały się jakieś nieprzyjemne sytuacje na scenie oraz ich późniejsze reperkusje, temu czy owemu podpadłem, raz zarobiłem w mazak od MC, któremu nie spodobały się moje wolnostylowe argumenty – a kilka razy nie wiem jakim cudem tego uniknąłem. Tak hartowała się stal (śmiech). Nawet truskulowcy w sporej mierze marszczyli się wtedy słysząc punche o matkach czy o dziewczynach, bo „to już o krok za daleko”. Oh my…

Czy takie lub jakiekolwiek inne „odbojniki” i „granice” są we freestylu dobre, czy złe? Cóż, w każdym z nas są dwa wilki… (śmiech). Jeden mówi „Zero limitów, nie ma tematów tabu, jedź z typem na wszystkie możliwe sposoby, niech ma – tylko zrób to błyskotliwie”. Drugi pizgnął organizowanie wolnostylowych bitew między innymi z racji na to, że ten czy ów z zaproszonych do udziału w „mojej” bitwie zawodników rzucił do rywala „wyglądasz jak uchodźca!” – a publika zawyła z zachwytu. Jaki to daje przykład? Potem kilkaset tysięcy dzieciaków ogląda video z takiej bitwy, i łykają bezrefleksyjnie pejoratywną konotację „Uchodźca to coś złego, trzeba nim gardzić”, zapodaną przez jakiegoś herosa mikrofonu. A mnie to gryzie przez następne 10 lat, bo jako organizator jestem współodpowiedzialny za to, że coś takiego poszło w eter i wżarło się w głowy iluś tam odbiorców – kiedy sam z natury robię wszystko, żeby takie podejście niwelować a nie je popularyzować.

To ogólnie ciężki temat, również historycznie – bo granica przyzwoitości BARDZO się przesunęła, i wiele „kiedyś niewinnych” rzeczy dzisiaj jest już mocno politycznie niepoprawnych. Odchodząc na chwilę od freestylu – Afrojax, który 20 lat temu „najbardziej lubił gdy Murzyn bił w kokos”, raczej na stówkę nie zakładał, że może to dla kogokolwiek być obraźliwe. A dzisiaj okazuje się, że jest. Nie wspomnę już o wszystkich „pedałach”, które poleciały ze sceny na bitwach – i które w dobrych 90% nie miały żadnego podłoża w nienawiści czy nawet realnej niechęci do gejów, tylko były „przedłużeniem opinii ulicy wykorzystanym by poniżyć przeciwnika w oczach uśrednionego odbiorcy”. Jeśli dobrze pamiętam, w finałach WBW 2005 wylosowałem w starciu z Dolarem temat Parada Równości. Chociaż nigdy w życiu nie miałem nic do gejów czy żadnej innej seksualnej mniejszości, odruchowym sposobem na poniżenie rywala było zasugerowanie, że pójdzie na jej czele. Cóż, zadziałało…

Z dzisiejszej perspektywy uważam, że było to opór słabe, zwłaszcza że „poszło w media” – natomiast z drugiej strony, freestyle to niestety odwoływanie się do „najniższego wspólnego mianownika”. Gdybym wylosowawszy temat „Parada Równości” zaczął nawijać o bliższej memu serduszku tolerancji, walce z dyskryminacją i tak dalej – nawet, gdyby to było błyskotliwe – na 90% bym przegrał, czy to wtedy czy dziś. Tłum w amfiteatrze nie oczekuje, że gladiator podrapie tygrysa za uchem, a ten zacznie mruczeć. Tłum w amfiteatrze oczekuje krwi. Między innymi dlatego przestało mnie ciągnąć do udziału we freestajlowych bitwach i między innymi dlatego przestało mnie ciągnąć do ich organizacji.

Cytując klasyka: na tym polega odpowiedzialność (śmiech).


fot. kadr z video Koro 🆚 Spartiak 🎤 WBW 2018 Finał (freestyle rap battle)



ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Napisz swój komentarz!
Podaj swoje imię