Flinterroryzm #6 – Nypelcore, czyli show me your Nypel, baby

Freak Fight

Co bym zrobił, gdyby szesnastoletni Nypel przyszedł do mnie z rodzicami i zaproponował wydanie u mnie swojej płyty? Głupie pytanie, zaprosiłbym starych na serniczek i niczym doradca kredytowy czekał z utęsknieniem na podpis na umowie.  

Jeżeli miałbym wskazać to, co w rozwoju polskiego rapu lubię najbardziej, to na pierwszym miejscu byłaby różnorodność. Właściwie każdy typ rapu, który był robiony na przestrzeni lat, występuje nadal. Nie zawsze ma się świetnie, czasem ledwie dycha, czasem objawia się w dziwnych, iście wiedźmińskich mutacjach, które nie gwarantują przeżycia (jemu i słuchaczom). Ważne, że zbiór środków wyrazu się poszerza i kto ma łeb, a przy tym ucho, ten wcześniej czy później zrobi z tego kreatywny użytek.

ZOBACZ TAKŻE: FLINTERRORYZM #5 – EROIZM NAJODOWANEGO SZCZYLA. NAJLEPSZY PL RAP 2021

Drugą kwestią poprawiającą mi humor w rapowym kontekście jest to, że rapujące dzieciaki w końcu mogą być do końca sobą. Nie ma, że musisz być „zły i łysy”, „bliski dla bliskich” i od najmłodszych lat walczyć o swoje miejsce w Monarze, licytując się na to, ile wypijesz i wyjarasz. Nie to, że obligatoryjne jest bycie młodszą wersją mordeczek podpatrzonych w nowojorskich marsylskich teledyskach, napierdalanie gwarą więzienną i kodeks honorowy przedwojennych ferajn wkuwany na pamięć (a potem łamany przy pierwszej sposobności, kiedy tylko to się opłaci). Żadne „kiedyś to było”. Pod tym względem, kiedyś to nie było, zdecydowanie nie.

Widzę uśmiechniętą buzię patrzącego na mnie zza okularów, obdarzonego bujną, poczochraną czupryną Nypla i myślę, cholera, nie wiedziałem, że Muflon ma młodszego brata  po prostu czuję ulgę. Zerkam jak sympatyczny gość szczerzy się dla beki zza krat (elo) z thumbnaila  zapowiadającego na YouTube utwór „Kujon”,  jak uprzedza z obowiązkowym „XD” na końcu, żeby nie puszczać przy rodzicach, bo przeklina, po czym myślę – rany, w tej chorej polskiej rzeczywistości pod pewnymi względami jest wreszcie zupełnie normalnie. Bo gdzieś z tyłu głowy rozbrzmiewa mi najntisowe „Ja cały się trzęsę, pocą mi się ręce / Jeszcze jedno przejście przez nieprzyjemne miejsce / Oni widzą mnie, drą mordę: – Patrzcie, lamus! / Wiem już, że dostanę cios w torbę i w fallus”. Afrojax opowiadał to żartobliwie, neurotyczny i inteligencki hip-hop widzę zresztą tylko jako pożądany, alternatywny margines, niemniej z drugiej strony – jak to rymował Ciech z Szybkiego Szmalu – „hip-hop to nie uliczne szczury na podkładach francuskich”. A był czas kiedy o tym zapomniano i podwórkowe alfasamce szeleszczące dresami na „lamusów” najchętniej by polowały.

Rapowi brakowało równowagi – mi zdarzało się zasnąć w 607 gdzieś na tylnym siedzeniu, obudzić się, kiedy typ przerwał mi pomelanżową drzemkę na przystanku odpinając mi zegarek z łapy, dostać koszem na łeb na Śródmieściu Południowym, bo krzyczałem to, czego krzyczeć tam nie powinienem, ale nie oszukujmy się – kiedy miałem 16 lat, moim największym życiowym sukcesem nie było „thug life”, tylko kupienie paczki szlugów, osobisty trafiony w meczu klasowym, wstanie w nocy na mecz NBA i usiedzenie potem w ławce, school-life balance taki, żeby wszyscy dali mi spokój. Chętnie miałbym wtedy rap, z którym mogę się utożsamić a nie słuchać, że „przybysze są zieloni jak ciasto kiwi” na zmianę z tym, że „przekaz zrozumieją prawilni”. Tylko taki raper nie miałby wówczas życia.  

SPRAWDŹ RÓWNIEŻ: DZIECI KRZYCZĄ HURRA. RECENZUJEMY NOWEGO SENTINO

A teraz sezon ochronny poza internetem trwa cały rok. Możesz być jak Nypel polepiony cały z tej nastoletniej nieporadności, z lasek, które cię nie chcą, z obaw na temat tego, co powie pani od polskiego, z mycia zębów, pakowania plecaka przed snem. Nie dość, że nie musisz ukrywać, że w sumie to jesteś elokwentnym, dobrze wychowanym małolatem, to jeszcze robisz wyświetlenia na YouTube i dogadujesz się z labelem. Co ciekawe, z wytwórnią gościa, który dwadzieścia lat temu zabrałby ci telefon i kanapki. Taki żarcik losu. I to właśnie ten gość pozwoli być ci sobą, bo w koncernach wciąż mogą lepić cię według uznania, a potem wziąć na przetrzymanie. Staje mi przed oczami podpisany Vae Vistic, który najpierw stracił pazur, potem najlepsze rapowe lata i wydaje się, że już po nim. Obym się mylił.

„Jak tak dalej pójdzie, to umowy z odpowiednią liczbą zer będą podsuwane rodzicom szóstoklasistów z paroma wyświetleniami” – pisze Krzysztof Nowak w felietonie „sukces Szczyla, czyli lepsza dobra wędka niż duża ryba, giganci”. Będą, wystarczy popatrzeć jak szybko zmienia się teraz gust, język, okoliczności, jak pędzi kultura rebootu. Szóstoklasista chętniej posłucha średniego zupełnie szóstoklasisty niż zajebistego trzydziestolatka i to jest OK, o ile działa w dwie strony i trzydziestolatkowie nadal będą szukać rapu od rówieśników, a nie trochę koniunkturalnie, trochę protekcjonalnie rozczulać się nad najmłodszym, nie stawiając mu żadnych wymagań. Od Nypla można na szczęście oczekiwać i się nie rozczarować – dobrze idzie mu szybki rap, ma niezłą dykcję, szerokie spojrzenie przy doborze bitów, dystans do siebie, małolacki luz. Już mamy „coś”, na czym można budować znacznie wyżej. Po erze „trapozy”, choroby z jeszcze gorszymi objawami niż truskuloza (zamknięta głowa nie dotyczy wyłącznie „truskuli”), kiedy łatwo było znaleźć 2115 powodów, żeby się od młodego rapu trzymać z daleka, ten ma się zresztą bardzo fajnie. I to wcale nie tylko ze względu na kozacki, acz ewidentnie „boomer friendly” hip-hop Szczyla i asthmy, jest cała grupa świetnie czujących się między szkołami osób robiących swoje bez angażowania się w plemienne utarczki.  

Głównym zarzutem zgredów bywa „o czym młodzi mają niby mówić?”. Z lekką odrazą patrzę na bliskich mi metryką kolegów, którzy najszczęśliwsi są, gdy żółtodzioby mają sztorm w głowie, idą w przemoc, dragi, zło, często kreowane zresztą na użytek odbiorców tej kreacji w ogóle nierozpoznających. Czasem to recepta na mieszczańskie życie, w którym jedną ręką bujasz dziecko, drugą umawiasz wizytę do Luxmedu.  Czasem ktoś naprawdę musiał stanąć na rzęsach, żeby wyjść na ludzi i chciałby przeczołgać młodsze pokolenie dla zasady, bo przecież to czyni z chłopca mężczyznę (z fobiami przez całe życie i pierwszym zawałem przed kryzysem wieku średniego). A czasem chodzi o to, że muzyczka przełączana na streamingach tak jak kiedyś przełączało się kanały telewizyjne jest ciekawsza. To ostatnie idzie jeszcze zrozumieć. Żyjemy cudzymi emocjami, cudze problemy nas nie obchodzą, ludzkie w swoim egoizmie.

Umiejętność pisania rapowych tekstów to w pierwszej mierze przekuwanie życia swojego i toczącego się wokół ciebie w wersy, których inni z jakichś powodów chcą posłuchać. Tylko tyle. Fajnie by było, żebyś nie był_a w stanie permanentnej wojny z językiem polskim (i przypadkiem nie pomyślał_a, że ją wygrywasz) i umiał_umiała je zarapować (spoglądam w myślach na różowe włosy, koszulki z metalowymi nadrukami i Lifetube’a). Te wszystkie gangstersko-menelskie kreacje to droga na skróty, gra na kodach. Prawdziwym testem umiejętności jest to, jak przekujesz nudne życie w ciekawy rap. Ja słuchając tych przewiezionych młodych, którym się udało, mam wrażenie, że ta kariera to musi być straszna rzecz, skoro tam na górze jest tak nieciekawie. Odwrócony Midas kluby, melanże i barwni ludzie wszędzie wokół, a tylko nielicznym (Mata!) udaje się wyjść z tego bez artystycznej lipy. Nypel mnie bawi, gdy mówi, że sam nie wie jak odmieniać jego ksywkę, gdy fantazjuje, że jeżeli nie umówi się z nim Leosia, to przynajmniej ta zielonooka z Żabki, za to czerwony dywan niekoniecznie go interesuje, bo to jak na rozpoczęciu semestru.

Trzymam kciuki. Cieszę się, że SBM, bo już przy Matczaku Solar potrafił po wielokroć udowodnić, że jest dla niego jak starszy brat, nie jak psychiatra z „Afterlife”. Samo „Droga Pani”, numer budowany przez SB Maffiję wokół szesnastolatka, pokazuje, że brany jest na poważnie, traktowany podmiotowo. Apel do nauczycielki stanowi sprytny zabieg, choć jak zawsze patrzmy na drugą stronę – szkoła umie podciąć skrzydła, owszem, rap natomiast może pozwolić rozwinąć ci je tak, żeby unieść się i wlecieć prosto w wentylator. Jeżeli miałbym wskazać to, co w rozwoju polskiego rapu lubię najbardziej, to marnowania potencjału na gigantyczną skalę.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Napisz swój komentarz!
Podaj swoje imię

Co bym zrobił, gdyby szesnastoletni Nypel przyszedł do mnie z rodzicami i zaproponował wydanie u mnie swojej płyty? Głupie pytanie, zaprosiłbym starych na serniczek i niczym doradca kredytowy czekał z utęsknieniem na podpis na umowie.  

Jeżeli miałbym wskazać to, co w rozwoju polskiego rapu lubię najbardziej, to na pierwszym miejscu byłaby różnorodność. Właściwie każdy typ rapu, który był robiony na przestrzeni lat, występuje nadal. Nie zawsze ma się świetnie, czasem ledwie dycha, czasem objawia się w dziwnych, iście wiedźmińskich mutacjach, które nie gwarantują przeżycia (jemu i słuchaczom). Ważne, że zbiór środków wyrazu się poszerza i kto ma łeb, a przy tym ucho, ten wcześniej czy później zrobi z tego kreatywny użytek.

ZOBACZ TAKŻE: FLINTERRORYZM #5 – EROIZM NAJODOWANEGO SZCZYLA. NAJLEPSZY PL RAP 2021

Drugą kwestią poprawiającą mi humor w rapowym kontekście jest to, że rapujące dzieciaki w końcu mogą być do końca sobą. Nie ma, że musisz być „zły i łysy”, „bliski dla bliskich” i od najmłodszych lat walczyć o swoje miejsce w Monarze, licytując się na to, ile wypijesz i wyjarasz. Nie to, że obligatoryjne jest bycie młodszą wersją mordeczek podpatrzonych w nowojorskich marsylskich teledyskach, napierdalanie gwarą więzienną i kodeks honorowy przedwojennych ferajn wkuwany na pamięć (a potem łamany przy pierwszej sposobności, kiedy tylko to się opłaci). Żadne „kiedyś to było”. Pod tym względem, kiedyś to nie było, zdecydowanie nie.

Widzę uśmiechniętą buzię patrzącego na mnie zza okularów, obdarzonego bujną, poczochraną czupryną Nypla i myślę, cholera, nie wiedziałem, że Muflon ma młodszego brata  po prostu czuję ulgę. Zerkam jak sympatyczny gość szczerzy się dla beki zza krat (elo) z thumbnaila  zapowiadającego na YouTube utwór „Kujon”,  jak uprzedza z obowiązkowym „XD” na końcu, żeby nie puszczać przy rodzicach, bo przeklina, po czym myślę – rany, w tej chorej polskiej rzeczywistości pod pewnymi względami jest wreszcie zupełnie normalnie. Bo gdzieś z tyłu głowy rozbrzmiewa mi najntisowe „Ja cały się trzęsę, pocą mi się ręce / Jeszcze jedno przejście przez nieprzyjemne miejsce / Oni widzą mnie, drą mordę: – Patrzcie, lamus! / Wiem już, że dostanę cios w torbę i w fallus”. Afrojax opowiadał to żartobliwie, neurotyczny i inteligencki hip-hop widzę zresztą tylko jako pożądany, alternatywny margines, niemniej z drugiej strony – jak to rymował Ciech z Szybkiego Szmalu – „hip-hop to nie uliczne szczury na podkładach francuskich”. A był czas kiedy o tym zapomniano i podwórkowe alfasamce szeleszczące dresami na „lamusów” najchętniej by polowały.

Rapowi brakowało równowagi – mi zdarzało się zasnąć w 607 gdzieś na tylnym siedzeniu, obudzić się, kiedy typ przerwał mi pomelanżową drzemkę na przystanku odpinając mi zegarek z łapy, dostać koszem na łeb na Śródmieściu Południowym, bo krzyczałem to, czego krzyczeć tam nie powinienem, ale nie oszukujmy się – kiedy miałem 16 lat, moim największym życiowym sukcesem nie było „thug life”, tylko kupienie paczki szlugów, osobisty trafiony w meczu klasowym, wstanie w nocy na mecz NBA i usiedzenie potem w ławce, school-life balance taki, żeby wszyscy dali mi spokój. Chętnie miałbym wtedy rap, z którym mogę się utożsamić a nie słuchać, że „przybysze są zieloni jak ciasto kiwi” na zmianę z tym, że „przekaz zrozumieją prawilni”. Tylko taki raper nie miałby wówczas życia.  

SPRAWDŹ RÓWNIEŻ: DZIECI KRZYCZĄ HURRA. RECENZUJEMY NOWEGO SENTINO

A teraz sezon ochronny poza internetem trwa cały rok. Możesz być jak Nypel polepiony cały z tej nastoletniej nieporadności, z lasek, które cię nie chcą, z obaw na temat tego, co powie pani od polskiego, z mycia zębów, pakowania plecaka przed snem. Nie dość, że nie musisz ukrywać, że w sumie to jesteś elokwentnym, dobrze wychowanym małolatem, to jeszcze robisz wyświetlenia na YouTube i dogadujesz się z labelem. Co ciekawe, z wytwórnią gościa, który dwadzieścia lat temu zabrałby ci telefon i kanapki. Taki żarcik losu. I to właśnie ten gość pozwoli być ci sobą, bo w koncernach wciąż mogą lepić cię według uznania, a potem wziąć na przetrzymanie. Staje mi przed oczami podpisany Vae Vistic, który najpierw stracił pazur, potem najlepsze rapowe lata i wydaje się, że już po nim. Obym się mylił.

„Jak tak dalej pójdzie, to umowy z odpowiednią liczbą zer będą podsuwane rodzicom szóstoklasistów z paroma wyświetleniami” – pisze Krzysztof Nowak w felietonie „sukces Szczyla, czyli lepsza dobra wędka niż duża ryba, giganci”. Będą, wystarczy popatrzeć jak szybko zmienia się teraz gust, język, okoliczności, jak pędzi kultura rebootu. Szóstoklasista chętniej posłucha średniego zupełnie szóstoklasisty niż zajebistego trzydziestolatka i to jest OK, o ile działa w dwie strony i trzydziestolatkowie nadal będą szukać rapu od rówieśników, a nie trochę koniunkturalnie, trochę protekcjonalnie rozczulać się nad najmłodszym, nie stawiając mu żadnych wymagań. Od Nypla można na szczęście oczekiwać i się nie rozczarować – dobrze idzie mu szybki rap, ma niezłą dykcję, szerokie spojrzenie przy doborze bitów, dystans do siebie, małolacki luz. Już mamy „coś”, na czym można budować znacznie wyżej. Po erze „trapozy”, choroby z jeszcze gorszymi objawami niż truskuloza (zamknięta głowa nie dotyczy wyłącznie „truskuli”), kiedy łatwo było znaleźć 2115 powodów, żeby się od młodego rapu trzymać z daleka, ten ma się zresztą bardzo fajnie. I to wcale nie tylko ze względu na kozacki, acz ewidentnie „boomer friendly” hip-hop Szczyla i asthmy, jest cała grupa świetnie czujących się między szkołami osób robiących swoje bez angażowania się w plemienne utarczki.  

Głównym zarzutem zgredów bywa „o czym młodzi mają niby mówić?”. Z lekką odrazą patrzę na bliskich mi metryką kolegów, którzy najszczęśliwsi są, gdy żółtodzioby mają sztorm w głowie, idą w przemoc, dragi, zło, często kreowane zresztą na użytek odbiorców tej kreacji w ogóle nierozpoznających. Czasem to recepta na mieszczańskie życie, w którym jedną ręką bujasz dziecko, drugą umawiasz wizytę do Luxmedu.  Czasem ktoś naprawdę musiał stanąć na rzęsach, żeby wyjść na ludzi i chciałby przeczołgać młodsze pokolenie dla zasady, bo przecież to czyni z chłopca mężczyznę (z fobiami przez całe życie i pierwszym zawałem przed kryzysem wieku średniego). A czasem chodzi o to, że muzyczka przełączana na streamingach tak jak kiedyś przełączało się kanały telewizyjne jest ciekawsza. To ostatnie idzie jeszcze zrozumieć. Żyjemy cudzymi emocjami, cudze problemy nas nie obchodzą, ludzkie w swoim egoizmie.

Umiejętność pisania rapowych tekstów to w pierwszej mierze przekuwanie życia swojego i toczącego się wokół ciebie w wersy, których inni z jakichś powodów chcą posłuchać. Tylko tyle. Fajnie by było, żebyś nie był_a w stanie permanentnej wojny z językiem polskim (i przypadkiem nie pomyślał_a, że ją wygrywasz) i umiał_umiała je zarapować (spoglądam w myślach na różowe włosy, koszulki z metalowymi nadrukami i Lifetube’a). Te wszystkie gangstersko-menelskie kreacje to droga na skróty, gra na kodach. Prawdziwym testem umiejętności jest to, jak przekujesz nudne życie w ciekawy rap. Ja słuchając tych przewiezionych młodych, którym się udało, mam wrażenie, że ta kariera to musi być straszna rzecz, skoro tam na górze jest tak nieciekawie. Odwrócony Midas kluby, melanże i barwni ludzie wszędzie wokół, a tylko nielicznym (Mata!) udaje się wyjść z tego bez artystycznej lipy. Nypel mnie bawi, gdy mówi, że sam nie wie jak odmieniać jego ksywkę, gdy fantazjuje, że jeżeli nie umówi się z nim Leosia, to przynajmniej ta zielonooka z Żabki, za to czerwony dywan niekoniecznie go interesuje, bo to jak na rozpoczęciu semestru.

Trzymam kciuki. Cieszę się, że SBM, bo już przy Matczaku Solar potrafił po wielokroć udowodnić, że jest dla niego jak starszy brat, nie jak psychiatra z „Afterlife”. Samo „Droga Pani”, numer budowany przez SB Maffiję wokół szesnastolatka, pokazuje, że brany jest na poważnie, traktowany podmiotowo. Apel do nauczycielki stanowi sprytny zabieg, choć jak zawsze patrzmy na drugą stronę – szkoła umie podciąć skrzydła, owszem, rap natomiast może pozwolić rozwinąć ci je tak, żeby unieść się i wlecieć prosto w wentylator. Jeżeli miałbym wskazać to, co w rozwoju polskiego rapu lubię najbardziej, to marnowania potencjału na gigantyczną skalę.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Napisz swój komentarz!
Podaj swoje imię