Flinterroryzm #12 – Nowa nienormalność

Freak Fight

To nie jest mowa obronna Kaliona, bo już dzieciom tłumaczy się „zapytaj, zanim weźmiesz”. To jest atak na branżę, w której słabe postępowanie jest na porządku dziennym i nie wiąże się z konsekwencjami.

ZOBACZ TAKŻE: FLINTERRORYZM #11 – NIE PRZERYWAMY SHOW

Patrzę na sprawę przywłaszczenia przez Kalego refrenu grupy Jauntix, czytam jego nieprzepraszające, bagatelizujące oświadczenie o „opracowaniu utworu muzycznego” i zastanawiam się nad tym, czy dorosły facet z branży rzeczywiście myślał, że w dobie internetu mu się to upiecze. Po cholerę mu to było? Jauntix to nie jest jakaś Budka Suflera czy Lady Pank, branżowe dinozaury, które resztką zębów ogryzłyby go do ostatniej kosteczki. Poszkodowana grupa rezyduje po sąsiedzku, od początku ton miała nieagresywny i ugodowy, żadnym hegemonem rynku nie jest, dałoby się to wszystko dogadać przed faktem. Kali musiał zatem nie mieć świadomości, że robi coś niewłaściwego. Czy jest to dziwne? Patrząc z perspektywy branży, nie do końca.

Hip-hop uczy złodziejstwa. Pętle i sample to przecież branie cudzego przez tych, którzy by pewno tego nie robili, gdyby było stać ich na instrumenty i sale prób. Dużym bodźcem do rozwoju nowojorskiej sceny była awaria prądu w mieście, która pozwoliła okraść sklepy muzyczne i pchnąć na bloki trochę sprzętu. Określony poziom meta jest wpisany w gatunek – wersy się podchwytuje od innych, parafrazuje, cytuje, skreczuje z cudzych nagrań. Swoje mixtape’y lepione z nieswoich nagrań, nieautoryzowane remiksy – wszystko to chleb powszedni. Weźmy to słynne „one, two, three”, zaśpiew, o który kiedyś była sraczka, że Kasta z Guralem to ukradli. To patent, który krążył i co kilka lat wypływał – „Stop The Violence” BDP, potem „Vocab” Fugees, jeszcze później „Definition” Taliba Kweli i Mos Defa, wreszcie Kasta Skład i „1,2,3”. Obieg wewnątrz kultury.

Wiadomo, czasy się zmieniają (one się zmieniają) i poczuliśmy to kiedyś u nas. Na podziemne 3H można było sobie zajumać kawał jednego z większych hitów Maanamu i nie pamiętam, żeby był z tym jakiś problem, raczej kochano numer jak kochanie moje. Czesław Niemen bezceremonialnym samplowaniem „Snu o Warszawie” w kawałku Wzgórza Ya-Pa-3 i Warszafskiego Deszczu już się zirytował, a „pożyczony” w „Głuchej Nocy” Pei Stan Borys poszedł do sądu po swoje. Można ich zrozumieć – to już nie było w ramach jednej kultury, wśród braci, to był biznes. Kiedy Jeden Osiem L, z poważnym wydawałoby się wydawcą za plecami, szarpnęło srogi kawał pianina ze świeżego, radiowego utworu „Overcome” Live na potrzeby „Jak zapomnieć” i wybuchnęła z tego afera, wydawało się, że mamy to wyjaśnione.

Wydawało się też, że odbiorca trochę dojrzał. I rozumie na przykład, że ten sam dobry sampel może trafić się tu, tam i jeszcze gdzieś, a na największe uznanie będzie zasługiwać ten producent, który najwięcej z nim zrobi. Wie, czym różnią się Smarki Smark i Smagalaz w duchu pełnego szacunku coverujący „Dźwięki Stereo” Stereofonii na swoim „Najebawszy” od – dajmy na to – Małolata rymującego frazą Waldemara Łysiaka z „Dobrego”. Chociaż dylematy zawsze będą. Ja sam mam pulę sampli uznawanych przez siebie za niedotykalne ze względu na możliwość świętokradztwa. I pamiętam jak jednemu z zespołów telewizja muzyczna odmówiła emisji klipu, bo didżej ciął tam wersy rapera, który nie był z tego faktu zadowolony, był natomiast na tyle duży, że warto było z nim dobrze żyć. Wtedy był to dla mnie oczywisty skandal i uderzenie w hip-hop. A teraz – czy chciałbym, żeby mój głos rozbrzmiewał szeroko w nagraniu kogoś, z kim w ogóle się nie utożsamiam, kto nijak mi estetycznie nie odpowiada? To nie jest proste.

Ewolucja rapu powodowała wiele rzeczy. Kiedyś, kiedy jako producent tknąłbym sampel, który nie jest z winyla sprzed lat osiemdziesiątych, bałbym się, że przyjdzie NOON i mnie ugryzie. Volt miał na głowie młodych gniewnych, którzy we francuskim nagraniu znaleźli tę samą (i chyba podobnie opracowaną) próbkę. Z czasem padały kolejne bastiony – sample z kompaktu i empetrójki, brzmienia z paczek i banków, chęć odróżniania się zamieniona na chęć bycia jak wszyscy, bo nauczeni algorytmami słuchacze chcą nowych wersji muzyki, którą znają. I taką im produkowano na tych samych dźwiękach, według tych samych tutoriali na YouTube.

Raperzy zazwyczaj byli zbyt głusi bądź zbyt mało zainteresowani faktem, że anonimowi, bardzo młodzi „producenci” potrafili im dostarczyć zaskakująco profesjonalnie brzmiące podkłady. Nad pewnymi rzeczami wygodniej się nie zastanawiać. Co jakiś czas – głównie za sprawą ciężko pracujących bitmejkerów wkurwionych łażeniem innych na skróty – wyłaziło na przykład, że Rumak jedzie w „Białkoholikach” z paczką „Loopmasters Excite Promo 2015”, że Kubi Producent aż trzy numery Bedoesa oparł o gotowe, paczkowane pętle. Ile w „Kryptowalutach” Taconafide jest „Litty” Meek Milla? No na pewno więcej niż zero gram. Czy „Oh Love” Plana Be to właściwie „Diamiant” Austriaków z Love Hotel Band? O człowieku, pewnie.

I teraz pytanie – czy to komuś skończyło w rapie karierę? Nie, jest jak w polskiej polityce, wystarczy moment poczekać, wystarczą wspólni wrogowie, żeby wybaczyć dowolne matactwo. Muzyka? Kwestia trzeciorzędna, ludzie mają w dupie. Nagrania rapowe funkcjonują jak memy – pośmiejesz się, podasz dalej, za chwilę zapomnisz, twórca cię nie obchodzi. Słuchaczy nie interesuje za bardzo, kto przygotował muzykę, której słuchają, tak jak mają gdzieś, ile procent RAFa Camory jest w Kizo, czy Jędker jest w stanie utrzymać się w bicie w numerach, które grał setki razy, czy młodzi raperzy koncerty rzeczywiście grają, czy tylko synchronizują pod playback. Plagiat czy kradzież są interesujące wyłącznie w kontekście internetowych aferek, żeby znaleźć kij do uderzenia rapera, za którym nie przepadasz.

Czy próbuję bronić Kalego? Nie, zrobił źle, pogrążył się non-apology, już wcześniej bywały problemy z jego szeroko rozumianą sumiennością. Problem w tym, że złapano go na czymś co w tej niedorzecznej branży mogłoby się wydawać normalne. I że nagle okazuje się w dyskusjach, że facet rzekomo nic znaczącego w życiu nie zrobił, nie miał flow, nie miał dokonań, nie miał wersów. Kancelujemy, kancelujemy po całości, poza tym któryś już raz trzeba się czuć jak kretyn i cofać do tłumaczeń, że „Mój ziomek” nie jest ukradziony YG tylko go remiksuje , na tej zasadzie, na której 2115 bierze się za „Poland” Lil Yachty’ego. Hej, to nie kradzież, to akurat stuprocentowo hiphopowa sytuacja. Tak samo jak powtórzenie sampla z „Champagne Thoughts” D.I.T.C. w nowym posse cut DJ-a Decksa.

Strony się dogadały, Jauntix na sprawie koniec końców skorzystał (i sam był gotów to przyznać), zapalczywość nie wszystkim mija, bo jesień mamy wyjątkowo rapowo nieciekawą, zresztą bezkarnie powyzywać ciekawiej niż słuchać, prościej się w ten sposób dowartościować, mieć iluzję wpływu na cokolwiek. Tylko dlaczego zostaje mi wrażenie, że najgłośniej drą się ci, którzy ściągali w szkole (i czuli się przez to sprytniejsi), słuchali i grali z Torrentów, oglądali z CDA, a jazda bez biletu czy soczek wypity za regałem Biedronki i odstawiony na półkę jest dla nich niemal walką z systemem? I że znajdą sobie na to wytłumaczenie jak Kalion? Po kim jedziecie? Po samych sobie jedziecie.

Cała rapgra w jednym miejscu. Obserwuj nas także na – Google News.

fot. kadr z klipu

2 KOMENTARZE

  1. Cytujac Jimsona: „Jak kradnę wersy, ty kradniesz mp3, twój producent kradnie sample, ale kto ukradnie ten styl?”

    Kariery się nie kończą bo to igrzyska w których wygrywa ten który kradnie ze stylem.

  2. Ty ale co jest złego w ściąganiu w szkole? Buhahaha to nie jest żadna kradzież tak samo jak piractwo. Bo nie zabierasz komuś rzeczy a tym samym zyskujesz do niej dostęp. Wniosek = tylko infoanarchizm

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Napisz swój komentarz!
Podaj swoje imię

To nie jest mowa obronna Kaliona, bo już dzieciom tłumaczy się „zapytaj, zanim weźmiesz”. To jest atak na branżę, w której słabe postępowanie jest na porządku dziennym i nie wiąże się z konsekwencjami.

ZOBACZ TAKŻE: FLINTERRORYZM #11 – NIE PRZERYWAMY SHOW

Patrzę na sprawę przywłaszczenia przez Kalego refrenu grupy Jauntix, czytam jego nieprzepraszające, bagatelizujące oświadczenie o „opracowaniu utworu muzycznego” i zastanawiam się nad tym, czy dorosły facet z branży rzeczywiście myślał, że w dobie internetu mu się to upiecze. Po cholerę mu to było? Jauntix to nie jest jakaś Budka Suflera czy Lady Pank, branżowe dinozaury, które resztką zębów ogryzłyby go do ostatniej kosteczki. Poszkodowana grupa rezyduje po sąsiedzku, od początku ton miała nieagresywny i ugodowy, żadnym hegemonem rynku nie jest, dałoby się to wszystko dogadać przed faktem. Kali musiał zatem nie mieć świadomości, że robi coś niewłaściwego. Czy jest to dziwne? Patrząc z perspektywy branży, nie do końca.

Hip-hop uczy złodziejstwa. Pętle i sample to przecież branie cudzego przez tych, którzy by pewno tego nie robili, gdyby było stać ich na instrumenty i sale prób. Dużym bodźcem do rozwoju nowojorskiej sceny była awaria prądu w mieście, która pozwoliła okraść sklepy muzyczne i pchnąć na bloki trochę sprzętu. Określony poziom meta jest wpisany w gatunek – wersy się podchwytuje od innych, parafrazuje, cytuje, skreczuje z cudzych nagrań. Swoje mixtape’y lepione z nieswoich nagrań, nieautoryzowane remiksy – wszystko to chleb powszedni. Weźmy to słynne „one, two, three”, zaśpiew, o który kiedyś była sraczka, że Kasta z Guralem to ukradli. To patent, który krążył i co kilka lat wypływał – „Stop The Violence” BDP, potem „Vocab” Fugees, jeszcze później „Definition” Taliba Kweli i Mos Defa, wreszcie Kasta Skład i „1,2,3”. Obieg wewnątrz kultury.

Wiadomo, czasy się zmieniają (one się zmieniają) i poczuliśmy to kiedyś u nas. Na podziemne 3H można było sobie zajumać kawał jednego z większych hitów Maanamu i nie pamiętam, żeby był z tym jakiś problem, raczej kochano numer jak kochanie moje. Czesław Niemen bezceremonialnym samplowaniem „Snu o Warszawie” w kawałku Wzgórza Ya-Pa-3 i Warszafskiego Deszczu już się zirytował, a „pożyczony” w „Głuchej Nocy” Pei Stan Borys poszedł do sądu po swoje. Można ich zrozumieć – to już nie było w ramach jednej kultury, wśród braci, to był biznes. Kiedy Jeden Osiem L, z poważnym wydawałoby się wydawcą za plecami, szarpnęło srogi kawał pianina ze świeżego, radiowego utworu „Overcome” Live na potrzeby „Jak zapomnieć” i wybuchnęła z tego afera, wydawało się, że mamy to wyjaśnione.

Wydawało się też, że odbiorca trochę dojrzał. I rozumie na przykład, że ten sam dobry sampel może trafić się tu, tam i jeszcze gdzieś, a na największe uznanie będzie zasługiwać ten producent, który najwięcej z nim zrobi. Wie, czym różnią się Smarki Smark i Smagalaz w duchu pełnego szacunku coverujący „Dźwięki Stereo” Stereofonii na swoim „Najebawszy” od – dajmy na to – Małolata rymującego frazą Waldemara Łysiaka z „Dobrego”. Chociaż dylematy zawsze będą. Ja sam mam pulę sampli uznawanych przez siebie za niedotykalne ze względu na możliwość świętokradztwa. I pamiętam jak jednemu z zespołów telewizja muzyczna odmówiła emisji klipu, bo didżej ciął tam wersy rapera, który nie był z tego faktu zadowolony, był natomiast na tyle duży, że warto było z nim dobrze żyć. Wtedy był to dla mnie oczywisty skandal i uderzenie w hip-hop. A teraz – czy chciałbym, żeby mój głos rozbrzmiewał szeroko w nagraniu kogoś, z kim w ogóle się nie utożsamiam, kto nijak mi estetycznie nie odpowiada? To nie jest proste.

Ewolucja rapu powodowała wiele rzeczy. Kiedyś, kiedy jako producent tknąłbym sampel, który nie jest z winyla sprzed lat osiemdziesiątych, bałbym się, że przyjdzie NOON i mnie ugryzie. Volt miał na głowie młodych gniewnych, którzy we francuskim nagraniu znaleźli tę samą (i chyba podobnie opracowaną) próbkę. Z czasem padały kolejne bastiony – sample z kompaktu i empetrójki, brzmienia z paczek i banków, chęć odróżniania się zamieniona na chęć bycia jak wszyscy, bo nauczeni algorytmami słuchacze chcą nowych wersji muzyki, którą znają. I taką im produkowano na tych samych dźwiękach, według tych samych tutoriali na YouTube.

Raperzy zazwyczaj byli zbyt głusi bądź zbyt mało zainteresowani faktem, że anonimowi, bardzo młodzi „producenci” potrafili im dostarczyć zaskakująco profesjonalnie brzmiące podkłady. Nad pewnymi rzeczami wygodniej się nie zastanawiać. Co jakiś czas – głównie za sprawą ciężko pracujących bitmejkerów wkurwionych łażeniem innych na skróty – wyłaziło na przykład, że Rumak jedzie w „Białkoholikach” z paczką „Loopmasters Excite Promo 2015”, że Kubi Producent aż trzy numery Bedoesa oparł o gotowe, paczkowane pętle. Ile w „Kryptowalutach” Taconafide jest „Litty” Meek Milla? No na pewno więcej niż zero gram. Czy „Oh Love” Plana Be to właściwie „Diamiant” Austriaków z Love Hotel Band? O człowieku, pewnie.

I teraz pytanie – czy to komuś skończyło w rapie karierę? Nie, jest jak w polskiej polityce, wystarczy moment poczekać, wystarczą wspólni wrogowie, żeby wybaczyć dowolne matactwo. Muzyka? Kwestia trzeciorzędna, ludzie mają w dupie. Nagrania rapowe funkcjonują jak memy – pośmiejesz się, podasz dalej, za chwilę zapomnisz, twórca cię nie obchodzi. Słuchaczy nie interesuje za bardzo, kto przygotował muzykę, której słuchają, tak jak mają gdzieś, ile procent RAFa Camory jest w Kizo, czy Jędker jest w stanie utrzymać się w bicie w numerach, które grał setki razy, czy młodzi raperzy koncerty rzeczywiście grają, czy tylko synchronizują pod playback. Plagiat czy kradzież są interesujące wyłącznie w kontekście internetowych aferek, żeby znaleźć kij do uderzenia rapera, za którym nie przepadasz.

Czy próbuję bronić Kalego? Nie, zrobił źle, pogrążył się non-apology, już wcześniej bywały problemy z jego szeroko rozumianą sumiennością. Problem w tym, że złapano go na czymś co w tej niedorzecznej branży mogłoby się wydawać normalne. I że nagle okazuje się w dyskusjach, że facet rzekomo nic znaczącego w życiu nie zrobił, nie miał flow, nie miał dokonań, nie miał wersów. Kancelujemy, kancelujemy po całości, poza tym któryś już raz trzeba się czuć jak kretyn i cofać do tłumaczeń, że „Mój ziomek” nie jest ukradziony YG tylko go remiksuje , na tej zasadzie, na której 2115 bierze się za „Poland” Lil Yachty’ego. Hej, to nie kradzież, to akurat stuprocentowo hiphopowa sytuacja. Tak samo jak powtórzenie sampla z „Champagne Thoughts” D.I.T.C. w nowym posse cut DJ-a Decksa.

Strony się dogadały, Jauntix na sprawie koniec końców skorzystał (i sam był gotów to przyznać), zapalczywość nie wszystkim mija, bo jesień mamy wyjątkowo rapowo nieciekawą, zresztą bezkarnie powyzywać ciekawiej niż słuchać, prościej się w ten sposób dowartościować, mieć iluzję wpływu na cokolwiek. Tylko dlaczego zostaje mi wrażenie, że najgłośniej drą się ci, którzy ściągali w szkole (i czuli się przez to sprytniejsi), słuchali i grali z Torrentów, oglądali z CDA, a jazda bez biletu czy soczek wypity za regałem Biedronki i odstawiony na półkę jest dla nich niemal walką z systemem? I że znajdą sobie na to wytłumaczenie jak Kalion? Po kim jedziecie? Po samych sobie jedziecie.

Cała rapgra w jednym miejscu. Obserwuj nas także na – Google News.

fot. kadr z klipu

2 KOMENTARZE

  1. Cytujac Jimsona: „Jak kradnę wersy, ty kradniesz mp3, twój producent kradnie sample, ale kto ukradnie ten styl?”

    Kariery się nie kończą bo to igrzyska w których wygrywa ten który kradnie ze stylem.

  2. Ty ale co jest złego w ściąganiu w szkole? Buhahaha to nie jest żadna kradzież tak samo jak piractwo. Bo nie zabierasz komuś rzeczy a tym samym zyskujesz do niej dostęp. Wniosek = tylko infoanarchizm

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Napisz swój komentarz!
Podaj swoje imię