A więc robisz rap chrześcijański, feministyczny, prolegalizacyjny, transseksualny, antyrządowy? Ktoś pytał, poza tym gościem ze sprofilowanej światopoglądowo redakcji? I już na serio – rób jaki chcesz, byle był przede wszystkim mówiącą za siebie muzyką. To zawsze ważniejsze od bycia w czymś pierwszym i otoczki.
ZOBACZ TAKŻE: FLINTERRORYZM #9 – TO KWESTIA BIUSTU
Spokojnie, zaraz będą głośne ksywki, ale felieton rządzi się swoimi prawami. I na razie nie jest 2022, jest 2004. Ksywki zupełnie nie są głośne. Ani trochę.
Kowal, redaktor naczelny magazynu Ślizg, właśnie wymyślił sobie jako okładkowy temat rap chrześcijański. W Stanach to rzeczywiście ciekawe zagadnienie, ale co z tego, skoro nasi decydenci szybko połapali się, że niepolski rap relatywnie niewiele Polaków obchodzi. Wielostronnicowy tekst okładkowy miał więc dotyczyć naszej sceny. Złapałem się za głowę, bo to było dosłownie paru wykonawców, których nikt słyszący nie traktował poważnie. No ale redaktor chce, dziennikarz pisze, to nie były czasy, gdy anonimowe dzieciaki strzelały focha, kiedy nie dostawały do pisania ważnej recenzji albo felietonu.
Rozumiem Kowala, zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy. Nie wziął wyświechtanego tematu (to nie był 2022, tych nośnych nasz rap dostarczał wtedy raptem kilka), stworzył go od podstaw. Ciekawie opakował, nieźle sprzedał, mając wiarę, ale i świadomość, że rodacy w światopoglądowych kwestiach zawsze dostawali małpiego rozumu. Tak działa naczelny. Co miałem z tego ja? Honorarium, rozpisane pióro i trwały uraz do chrześcijańskiego rapu. To było bardzo słabe pod względem artystycznym, za to często bardzo zawistne środowisko. A uraz znaczy uraz. Kiedy rok temu do akcji Popkiller Młode Wilki trafił Cukier, zadawałem sobie pytanie : Jezu, co ten raper w sobie ma, poza tym, że jest chrześcijański? Do dziś nie umiem odpowiedzieć.
Co ciekawe, kiedy dziś rozpoczniesz dyskusję o rapie chrześcijańskim absolutnie nikt nie wymieni tamtych starych „graczy”. Pojawi się Tau, który chrześcijaninem jest zaradnym – tu sprzeda, tam uzdrowi… Pojawi się ksiądz Jakub Bartczak, dawniej Mane z WN/Drutz. Generalnie typy, o których najpierw mówisz „raperzy” (bo rapować umieją), a potem dodajesz „chrześcijańscy”. To jest zresztą kolejność, którą obowiązywała w ich biografiach i – już symbolicznie – wydaje się jedyną właściwą.
Skute Bobo & Young Leosia – CICHO #fundacja420
„Czy mówisz to a propos zespołu Duldung?” – przerwał Paweł Dunin-Wąsowicz. Wszedł w zdanie Bognie Świątkowskiej, która co prawda nie słuchała już rapu (nadal jesteśmy w 2004), ale dała się namówić prestiżowemu magazynowi „Lampa” na rozmowę z Dore i Falą z Paresłów. Bogna właśnie pozwoliła sobie zdiagnozować odpytywane raperki: „Nie jesteście feminizującymi, rozhisteryzowanymi kobietami, które uważają, że wszystko im się należy. Wtedy wtrącił się PDW (skrót tyle niefortunny, co używany), a dziennikarka zbyła go krótkim „Nie znam tego zespołu”. Cholera, niemal nikt go nie zna, choć rzucaliśmy się wtedy na wszystko, co miało promil hip-hopu. Duldung jednak ponoć istniał od 2001, grał w Polsce i za granicą, do tego reklamował się jako „jedyny feministyczny zespół hip-hopowy w Polsce”. Jaka jest jego spuścizna? Temat z sześcioma niepoważnymi wpisami na piwnicznym forum Ślizgu. Pełna niepamięć i może lepiej – niech feminizm kojarzy się np. z zajebiście nawijającą Ryfą, nie zaś czymś przeraźliwie słabym, traktowanym protekcjonalnie, gdzie ideologia zasłania brak umiejętności.
O tym, co znaczy działać dla dobra sprawy i jednocześnie ją sabotować, najlepiej świadczy prolegalizacyjny, jamajski epizod Skutego Bobo i Young Leosi. Pamiętam Funky Filona, Gorzkiego i Pikeja, ale tak zhejtowanego przedsięwzięcia sobie nie przypominam. Ktoś porównał to do sytuacji, gdy nieprzytomnym od procentów bejem chcielibyśmy promować kulturę picia. No OK, to było dotkliwe, pokrzywiliśmy się trochę grupowo, ci traktujący marihuanę jako lekarstwo albo telefon do Boga skrzywili się pewno mocniej na myśl o tym, ile głupich żartów usłyszą, niemniej nikt dostrzegający zalety trawki się po wszystkim do niej raczej nie zniechęcił, a jak znam polski rap, to najwięksi hejterzy pierwsi pobiegli po bibułki. Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało. Mata wróci do Maty, Leosia nagra coś dziewczyńskiego i każdy szkolny plecak znowu zapłonie. Kał szkwał w internecie przeszedł, walcząca o depenalizację Fundacja 420 została i może zrobi coś dobrego. Wcale się nie zdziwię, musi, sporo par oczu na nią patrzy, niekoniecznie przez rozszerzone źrenice.
27.FUCKDEMONS – Pod kapturem (prod. PSR)
Przeszliśmy przez rap chrześcijański, feministyczny, stonerski, co więc powiecie na rap transseksualny? „Pod kapturem” 16-letniego rapera 27.FUCKDEMONS z wersami „Mówią mi Maks, a urodziłem się dziewczyną” pokazało, że już taki mamy. Szpaku zdążył powiedzieć, że „duma w chuj”, Noizz wywlec to wszystko do publikacji, a ja chciałbym wierzyć, że to po coś, że to nie jest pomysł na to, żeby drugi oddech złapała debiutancka płyta sprzed miesiąca, która mignęła na zestawieniu sprzedażowym OLiS pod nową Tuzzą i tkwiącym tam od 16. tygodni Miuoshem, a potem z niego spadła. Mam też nadzieję, że Szpaku dobrze wyjaśnił niepełnoletniemu, jaki los zgotował sobie w polskim rapowym internecie, bo sam wie o tym, że polski rapowy internet to nie bajka.
Rap mnie zepsuł, przyzwyczaił do tego, że monetyzuje się najbardziej osobiste, nie ma tragedii, pod którą nie można się podpiąć i sytuacji, której nie można zainscenizować. Trzymam się twardo bitu i rymu, gdy w grę wchodzi cokolwiek pozamuzycznego, spodziewam się szwindlu. 27.FUCKDEMONS to póki co dla mnie kolejny silny emocjami krzykacz z Gugu, który szuka tożsamości – i ma pełne, jebane prawo szukać jej jeszcze wiele lat, to normalne, ja jako świeżo upieczony 16-latek nie miałem nawet wyrobionego podpisu.
OK, zachowajmy sceptycyzm, ale przyznajmy uczciwie: zarówno tradycja urodzinowych utworów twórcy, jak i towarzyszący wrzutce numeru opis, w którym nie ma grama szukania kontrowersji i sensacji, nie daje jakichkolwiek powodów do nieufności. Mam więc nadzieję, że 27 zrobi karierę jako raper, bo na fali bycia Pierwszym Transseksualistą Polskiego Rapu popłynie króciutko. A ci słuchający muzyki przez światopoglądowe słuchawki zaraz będą mieć nową maskotkę.
A właśnie, kiedy piszę te słowa, premierę ma „Bóg nie gra w kości” Małpy. Znajduje się tam utwór „Abort”, który odnosi się do Strajku Kobiet i do pedofilii w kościele. Ktoś powie – trzeba było wrzucać, kiedy się wszystko gotowało! Ja powiem – tam gdzie na gorąco, tam prosto się poparzyć, może lepiej podgrzać po czasie, gdy już wszyscy patrzą chłodno. Małpa nie spozycjonował się jako raper polityczny, nie czerpał korzyści z bycia królem chwili, a krytyka od tych, którzy uważają zupełnie inaczej i tak nie będzie mu oszczędzona. Mam też wrażenie, że wyrwanie z bieżącego kontekstu czyni utwór hmm… bardziej uniwersalnym? Nie mówię, że nie warto było dodawać otuchy kobietom, kiedy łopotały transparenty. Warto było, tak samo jak teraz warto wspierać ofiary wojny, choćby słowem, bo kto odmawia jakiejkolwiek wagi symbolom, ten słabo zna historię. Ale można znaleźć na to swój sposób, pomyśleć inaczej.
I pozwolić mówić muzyce. Nie za nią, nie zza niej.
fot. kadry z klipów
Szanowny Panie autorze, masz jakieś socjale? Obserwowałabym jak Unia sytuację na Ukrainie.
Szanowna Pani czytelniczko, Marcin Flint na FB (https://www.facebook.com/big.flintin) i odsyłam też na https://flint.blog.polityka.pl/. Bezpieczniej niż na Ukrainie.