Barto Katt „Yuppie”: Kot Kaczyńskiego i tramwaje pełne trupów

Freak Fight

Konkurs na najlepszą płytę z rapem w tym roku może jeszcze potrwać. Ale ten na najbarwniejszą Barto Katt właśnie rozstrzygnął.

Jak ktoś nie zna Barto, to to jest ten facet z Jastrzębia-Zdroju, który jeszcze w kontrowersyjnym Lekter Records dał się poznać z zamiłowania do abstrakcji, lo-fi i 8-bitowych ekscesów, potem był Młodym Wilkiem Popkillera, kozacko, retrofuturystycznie wyprodukował Hadesowi płytę. Kanał jego Bump’12 stał się miejscem żerowania wszystkich A&R w branży, a konceptualny album „Sztuczne Kwiaty” rozkwitł po trzech latach pracy mnóstwem gatunków i zaowocował kawałkami z Guziorem, Skipem, Holakiem i Łajzolem. I co? I nic, może parę osób kupiło sobie od niego bity, a paru podekscytowanych dziennikarzy muzycznych musiało zmienić bieliznę, ale to właściwie tyle.

Co zrobił Barto Katt? Kolejną, może nawet jeszcze bardziej szaloną i eklektyczną płytę. Żadnego mazania się, w końcu gość sam rapuje – „nie ma czasu, no bo muszę wyprzedzać o lata świetlne innych”. Na miejscu będzie kolejny cytat: „Nie wiem czy to przejdzie w Polsce, czy to przejdzie w ogóle, ale wyj*bane mam w to”.

Na 21-utworowym „Yuppie” dzieje się więcej dużo. Wjeżdżamy z rozpędzonym, bąblującym drum’n’bassem, kończymy melodyjnym techno bez wokali. W międzyczasie czeka nas funky house i electro house, hip-hop organiczny, okraszony żywymi i instrumentami, ale też syntetyczny. Raz rozbrzmiewa dziki etniczny sampling, innym razem chopinowski fortepian. „No more bets” to jakieś latino łamane do trapu. „Na(sz) głos” z asthmą przynosi punkową surowiznę i insynuacje względem niemiłościwie (i co gorsza nieoficjalnie) panującego nam Jarosława Kaczyńskiego. Pachnące zielskiem „To nie problem” stwarza naturalne warunki bytowania dla Undy – zapewnia lejący się groove ze stylowo przymulonym bębnem i soczystym sampelkiem. Joint z Tymkiem i Gverillą okazuje się całkiem bezwstydną nową falą. „Grupa operacyjna” z Bażantem klei quasi-operowy sampel, autotune’owy lament i idące rządkiem hi-haty. Uff, chyba wystarczy, macie obraz.

Wokalna aktywność Barto, poza tym, że wywołuje drżenie łydek u każdego logopedy (brak „r’ i seplenienie), to całe mnóstwo dobrych pomysłów na rapowe flow i czytanie własnych, niełatwych kompozycji. Ba, jak trzeba twórca poruszająco zaśpiewa jak w „Cafuné”, czy stanie się partnerem dla wokalistki w „YUTOPII”. Pisanie pozostawia pole do rozwoju, choć ta półfristajlowość, to jak nieprzejęty jest artysta w dopinaniu tematów, wolny od wiązania wersów na supełki, też może robić wrażenie i jest jakimś świadomym założeniem. W końcu wychodzi Barto sporo: psychodeliczno-abstrakcyjna narracja w „Nagim lunchu”, ironia w „To nie ja!!!”, zgrabnie podsumowanie relacje z kobietami z niesionym wspaniałymi bębnami i basem „Monidle”, osobista, ćpuńska historia z obrazem epoki w tle i cywilizacyjną refleksją w „ICD10F”. Ale to, co Ras wyprawia „99’skarg” to jest okrutna kradzież kawałka (pewną pociechą może być to, że poszkodowany jest również Miły ATZ). Wersy „Ej, skrzynki są pełne rachunków, kieszenie pełne węży, tramwaje pełne trupów / ty jesteś pełen obaw, szklanka w połowie pusta / a skocznia jest mamucia i nikt nie pozwoli ustać” przewija się od razu, żeby usłyszeć je jeszcze raz i są najlepsze na albumie.

Konkluzja jest taka, że Barto Katt to zjawiskowy producent, nieidealny acz niepozwalający się zlekceważyć raper i artystycznie zwycięzca – zupełnie niepolski w sposobie myślenia o muzyce, dwukrotnie barwniejszy od reszty, działający tak, jakby rzeczona muzyka była dla niego okręgiem, po którym płynnie i bez kompleksów się porusza, a nie pasmem odcinków. Jakimś cudem nie nasiąknął schematami, naszą szkołą aranżacji. U niego nie ma prostych metek i prostych odwołań, co prawdopodobnie skazuje go na wieczny szacunek garstki i wiecznie niezrozumienie ogółu. To bardzo rzadkie uczucie sięgnąć po płytę i nie wiedzieć co będzie zaraz. Doświadczać eksperymentu, który nie jest samobójstwem buca nieumiejącego oszacować własnych możliwości ani sileniem się na coś w imię własnego niedopieszczenia. Tu jest jakość, kreatywne idee obleczone w dobry vibe, zdumiewająca pewność na wszystkich terytoriach, na które się wkroczyło. To pewno przez poczucie wierności wobec siebie, własnej wizji muzyki wraz z niewymuszoną, zakorzenioną w twórcy wielotorowością. To dużo, bardzo dużo. Proszę to uszanować. 

Barto Katt „Yuppie”, wyd. Bump’12

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Napisz swój komentarz!
Podaj swoje imię

Konkurs na najlepszą płytę z rapem w tym roku może jeszcze potrwać. Ale ten na najbarwniejszą Barto Katt właśnie rozstrzygnął.

Jak ktoś nie zna Barto, to to jest ten facet z Jastrzębia-Zdroju, który jeszcze w kontrowersyjnym Lekter Records dał się poznać z zamiłowania do abstrakcji, lo-fi i 8-bitowych ekscesów, potem był Młodym Wilkiem Popkillera, kozacko, retrofuturystycznie wyprodukował Hadesowi płytę. Kanał jego Bump’12 stał się miejscem żerowania wszystkich A&R w branży, a konceptualny album „Sztuczne Kwiaty” rozkwitł po trzech latach pracy mnóstwem gatunków i zaowocował kawałkami z Guziorem, Skipem, Holakiem i Łajzolem. I co? I nic, może parę osób kupiło sobie od niego bity, a paru podekscytowanych dziennikarzy muzycznych musiało zmienić bieliznę, ale to właściwie tyle.

Co zrobił Barto Katt? Kolejną, może nawet jeszcze bardziej szaloną i eklektyczną płytę. Żadnego mazania się, w końcu gość sam rapuje – „nie ma czasu, no bo muszę wyprzedzać o lata świetlne innych”. Na miejscu będzie kolejny cytat: „Nie wiem czy to przejdzie w Polsce, czy to przejdzie w ogóle, ale wyj*bane mam w to”.

Na 21-utworowym „Yuppie” dzieje się więcej dużo. Wjeżdżamy z rozpędzonym, bąblującym drum’n’bassem, kończymy melodyjnym techno bez wokali. W międzyczasie czeka nas funky house i electro house, hip-hop organiczny, okraszony żywymi i instrumentami, ale też syntetyczny. Raz rozbrzmiewa dziki etniczny sampling, innym razem chopinowski fortepian. „No more bets” to jakieś latino łamane do trapu. „Na(sz) głos” z asthmą przynosi punkową surowiznę i insynuacje względem niemiłościwie (i co gorsza nieoficjalnie) panującego nam Jarosława Kaczyńskiego. Pachnące zielskiem „To nie problem” stwarza naturalne warunki bytowania dla Undy – zapewnia lejący się groove ze stylowo przymulonym bębnem i soczystym sampelkiem. Joint z Tymkiem i Gverillą okazuje się całkiem bezwstydną nową falą. „Grupa operacyjna” z Bażantem klei quasi-operowy sampel, autotune’owy lament i idące rządkiem hi-haty. Uff, chyba wystarczy, macie obraz.

Wokalna aktywność Barto, poza tym, że wywołuje drżenie łydek u każdego logopedy (brak „r’ i seplenienie), to całe mnóstwo dobrych pomysłów na rapowe flow i czytanie własnych, niełatwych kompozycji. Ba, jak trzeba twórca poruszająco zaśpiewa jak w „Cafuné”, czy stanie się partnerem dla wokalistki w „YUTOPII”. Pisanie pozostawia pole do rozwoju, choć ta półfristajlowość, to jak nieprzejęty jest artysta w dopinaniu tematów, wolny od wiązania wersów na supełki, też może robić wrażenie i jest jakimś świadomym założeniem. W końcu wychodzi Barto sporo: psychodeliczno-abstrakcyjna narracja w „Nagim lunchu”, ironia w „To nie ja!!!”, zgrabnie podsumowanie relacje z kobietami z niesionym wspaniałymi bębnami i basem „Monidle”, osobista, ćpuńska historia z obrazem epoki w tle i cywilizacyjną refleksją w „ICD10F”. Ale to, co Ras wyprawia „99’skarg” to jest okrutna kradzież kawałka (pewną pociechą może być to, że poszkodowany jest również Miły ATZ). Wersy „Ej, skrzynki są pełne rachunków, kieszenie pełne węży, tramwaje pełne trupów / ty jesteś pełen obaw, szklanka w połowie pusta / a skocznia jest mamucia i nikt nie pozwoli ustać” przewija się od razu, żeby usłyszeć je jeszcze raz i są najlepsze na albumie.

Konkluzja jest taka, że Barto Katt to zjawiskowy producent, nieidealny acz niepozwalający się zlekceważyć raper i artystycznie zwycięzca – zupełnie niepolski w sposobie myślenia o muzyce, dwukrotnie barwniejszy od reszty, działający tak, jakby rzeczona muzyka była dla niego okręgiem, po którym płynnie i bez kompleksów się porusza, a nie pasmem odcinków. Jakimś cudem nie nasiąknął schematami, naszą szkołą aranżacji. U niego nie ma prostych metek i prostych odwołań, co prawdopodobnie skazuje go na wieczny szacunek garstki i wiecznie niezrozumienie ogółu. To bardzo rzadkie uczucie sięgnąć po płytę i nie wiedzieć co będzie zaraz. Doświadczać eksperymentu, który nie jest samobójstwem buca nieumiejącego oszacować własnych możliwości ani sileniem się na coś w imię własnego niedopieszczenia. Tu jest jakość, kreatywne idee obleczone w dobry vibe, zdumiewająca pewność na wszystkich terytoriach, na które się wkroczyło. To pewno przez poczucie wierności wobec siebie, własnej wizji muzyki wraz z niewymuszoną, zakorzenioną w twórcy wielotorowością. To dużo, bardzo dużo. Proszę to uszanować. 

Barto Katt „Yuppie”, wyd. Bump’12

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Napisz swój komentarz!
Podaj swoje imię