Za naszych czasów było to bardzo hermetyczne grono, które miało sprecyzowane zasady i wszyscy się ich trzymali. Każdy, kto je łamał, był sprowadzany do pionu, jakoś to funkcjonowało – opowiada Pono, właściwie Rafał Artur Poniedzielski. Członek takich grup jak TPWC, ZIP Skład i Zipera. Od pewnego czasu prowadzi solową działalność artystyczną, a słowa uczy się na nowo, grając w teatrze Buffo.
Wojtek Barański: W rozmowie z Tomkiem Kleyff padło zdanie “niepublikowane kawałki raperów są ich emeryturą”. Przypuszczam, że tych kawałków nazbierało się tyle, że półżartem zacierasz ręce na przyszłą czternastkę?
Pono: W moim przypadku to jest tak, jak już robię jakiś projekt, to robię go konkretnie. Było parę projektów, które nie wyszły i wiszą, ale one akurat są nie do ruszenia. Biorąc pod uwagę, że jesteś chroniony przez Zaiks, te kawałki, które wydałeś, są twoją emeryturą de facto. One zarabiają przez całe życie, są twoim dorobkiem i każda emisja, to jest dla ciebie kasa. Kawałki są emeryturą, ale bardziej te, które zostały nagrane i zmonetyzowane. Nie ma czegoś takiego, że nagrywasz sobie z nudów, mamy swoje lata i każdy ma co robić. Żeby wejść do studia, muszę też wygospodarować sobie trochę czasu. Na pewno są raperzy, którzy mają od groma takich numerów, ale jak robisz utwory, to robisz je względem czasu, one opisują bieżące rzeczy, a w pewnym momencie są już nieaktualne. Utwory, które są już zarejestrowane, to już jest raczej ta emerytura. Mało tego, to jest też dorobek dla dzieci i rodziny.
Żyjemy w czasach, w których samo niewydawanie muzyki, nie umniejsza działalności scenicznej. Ten okres emerytalny w ogóle może nadejść?
To jest takie fajne porównanie, że jak jesteś piłkarzem, to później zostaniesz trenerem. Paradoks polega na tym, że tak naprawdę nikt przed nami w tym wieku tego rapu nie robił, tak że my teraz tworzymy tę scenę oldschoolową, ustalamy granice. Nie zamierzam przestawać rapować, ale nie podchodzę już do tego pod kątem kariery, ale tego, że bardzo lubię to robić. Zawsze będę nagrywał i wydawał muzykę, bo to jest moje hobby. Już nie jestem takim płodnym raperem jak kiedyś, ze względu też na czas i wiek, ale staram się cały czas coś publikować, nie myśląc o emeryturze. Dalej przecieramy ten szlak pt. “To my ustalamy, kiedy ku*wa koniec”.
“Warszawski Rapton” Bilona w porównaniu do ubiegłych produkcji ma zupełnie inny styl, ale jest czymś nowym, co nie pozwala mu przejść na odcinanie kuponów.
Nie jest powiedziane, kiedy raper przechodzi na emeryturę. Bilon jest płodny, kreatywny i gwarantuje Ci, że jeszcze nie jedną rzeczą nas zaskoczy. Jeżeli chodzi o rap, Bilon kultywuje kulturę ulicy, robiąc z tego sztukę. Powiedziałbym, że to bardziej performance niż płyta. Nigdy nie wiadomo, co ci wpadnie do głowy, nie ma na to reguły.
To pytanie lubię zadawać raperom, którzy metrykalnie widzieli znacznie więcej. Odpowiadał już Bilon, przyszła kolej na Ciebie. Tolerancja w rapie jest czymś, co dostrzegamy dopiero teraz?
Prawdziwy rap nie jest tolerancyjny. Za naszych czasów było to bardzo hermetyczne grono, które miało sprecyzowane zasady i wszyscy się ich trzymali. Każdy, kto je łamał, był sprowadzany do pionu, jakoś to funkcjonowało. W telegraficznym skrócie, my rapowaliśmy o zasadach, a teraz rapuje się o tym, jak je łamać. Hip-hop zawsze był kulturą uliczną, ludzi, którzy walczą na niej o przetrwanie. Teraz jest całkiem inaczej, bo mam wrażenie, że w ogóle jest to niezwiązane z tym, co myśmy robili kiedyś. Zawsze byliśmy w undergroundzie, ale w takim kontekście “nie dla sławy i nie dla pieniędzy”. Teraz zrobił się przemysł, ja bym nie nazwał tego hip-hopem – nie w takim sensie, żeby kogoś obrazić – ponieważ to jest pop, to jest coś, co jest modne. My robimy rap, hip-hop, który nie jest popularny, dlatego mało ludzi teraz wie, kto to jest Pono. Nawet mnie to nie interesuje, żeby oni wiedzieli, kim jestem, mój rap nie jest dla każdego. Nie wszyscy muszą się zgadzać z opiniami, które w nim wyrażam, a są często nietolerancyjne. Mnie nie interesuje ten cały świat mainstreamowy, który aktualnie funkcjonuje, nie dlatego, że mi się to nie podoba – to nie jest mój świat. Jestem trueschoolowcem – nie dla cukierkowych piosenek. Tam jest wszystko, co się sprzeda. U nas robiło się tak, żeby się nie sprzedało.
Jak postrzegasz ewolucję hip-hopu, patrząc na początki TPWC, ZIP Składu, kończąc na newschoolowym OIO i solowych debiutach artystów pokolenia Z?
Jestem bardzo dumny z tego, że udało nam się to rozkręcić do takiego stopnia. Walczyliśmy o to, żeby Polska była hip-hopowa – cała Polska słucha hip-hopu, mamy chyba jedną z bardziej rozwiniętych scen w Europie. Ale nie biorę odpowiedzialności za jakość i treść tych ludzi. To się po prostu rozkręciło.
Wspomniałeś, że za waszych czasów rapowało się o zasadach, a teraz o tym, jak je łamać.
Mieliśmy swoje zasady, ale je*aliśmy system. Hip-hop był od zawsze wyrazem buntu, wśród dzieciaków przede wszystkim. To jest bardzo terapeutyczne dla dziecka, coś go denerwuje, pisze o tym. Nas irytowały inne rzeczy niż ich dzisiaj. Rzeczywistość, która nas otacza, jest totalnie inna, kiedyś przychodziło się osiedlami na imprezy i było ciekawie. Dawniej były fawele, teraz są zamknięte osiedla.
W czasie nagrywania, którego twojego albumu, czułeś, że słowo jest najdojrzalsze?
Albumy, które napisałem, są o czymś, przesłaniem tego, co chciałem powiedzieć. Każdy z nich na tamten stan świadomości jest dla mnie czymś ważnym i dojrzałym. We wszystkich płytach jest przekaz i dusza, mam swój styl i w tym też dużo rzeczy się nie zmienia. Wszystkie moje płyty są dojrzałe, wyrażeniem moich uczuć i emocji w tamtym czasie. “Hołd” jest dojrzałą płytą, moją pierwszą, powstałą dwadzieścia lat temu. Ale i “Wizjoner” jest dla mnie bardzo istotną płytą – tak samo TPWC. Opisałem terapeutyczny proces, przez który przeszedłem w swoim życiu, dzieląc się nim na płycie – trochę jak pamiętnik.
Co w takim razie niesie ze sobą wciąż najświeższa w dyskografii “Pondemia”? Treść płyty powstała przez trzy lata.
Chciałem zmienić narrację pandemii, wnieść w to trochę humoru. Na samym początku album miał mieć tytuł “SAP” (SynAlkaPono), ale po moich perypetiach z “Wizjonerem” i ruchach, które wykonałem przy tej płycie, uznałem, że zostawiam to i zrobię sobie coś nowego. Tamto odłożyłem i dlatego powstało Esape jako wytwórnia. Uznałem, że tematy, które były na tej płycie są już nieaktualne. Wtedy przeprowadziłem się obok DJa B, tak się złożyło, że on ma studio. Płyta powstała u niego spontanicznie podczas kwarantanny, odzywałem się do niego wcześniej po bity. Dzięki kwarantannie mieliśmy dużo czasu na robienie muzyki, mieliśmy przy tym polewkę. Cała “Pondemia” z założenia miała być płytą, poprawiającą ludziom humor.
Esape to skonfrontowanie miłości do muzyki z pomysłową cyfryzacją dóbr?
Jestem ogólnie fanem blockchaina jako nowego nośnika, mam świadomość możliwości, jakie mi to daje. Nie mówimy tutaj o żadnych krypto, tylko muzycznych NFT. Od ponad roku prowadzimy naszą emisję NFT, będziemy ją co prawda teraz wygaszać. Wyprodukowaliśmy muzyczne NFT, prawdziwy token, na którym jest muzyka, a nie wyłącznie link do muzyki. Zrobiliśmy w tym kierunku rewolucyjnych ruch, co prawda świadomość ludzi jest jeszcze niska.
Z czego według Ciebie może wynikać ten brak świadomości?
Zbyt dużo ludzi kojarzy blockchain z kryptowalutami. Biorąc pod uwagę wałki i różne przekręty, ludzie faktycznie nie mają zaufania. Myślę, że mamy tendencję sprowadzania tego do portfela z pieniędzmi, który można okraść. Ja natomiast nie sprzedaje kryptowaluty tylko muzykę na tokenie, traktuje blockchain jako nowy nośnik do muzyki. Inflacja, tłoczenie i drukarnie skonfrontowane z kosztami emisji tokenów, blockchain jest dużo bardziej ekonomiczny pod tym względem. To jest prezentacja multimedialna, nie nazywam tego płytą. Jestem fanem robienia czegoś nowego, nie lubię zapętlać się w jednych pomysłach i szukam nowych rozwiązań. Zaczynam interesować się każdą innowacją, która daje mi nowe rozwiązania. Cała historia rozliczeń muzyki sprzedawanej na blockchainie uniemożliwia komukolwiek manipulowanie stawkami, ponieważ masz certyfikat własności, pojedynczy kod, który jest niepodrabialny. Mało tego, artysta zarabia na remisji, kiedy token jest w obrocie. Rewolucyjne jest to, że z każdej kolejnej transakcji do artysty wracają pieniądze.
“Pono i Sokół – przełom na przełomie roku”, jeden z tych wersów na “Orientuj się”, oznaczający dosłownie złotą płytę, a w wolnym tłumaczeniu – TPWC na debiutanckim albumie sprzedanym w ponad 15 tysiącach egzemplarzy. Brakuje Ci tamtych lat?
My jako pokolenie, które odkryło hip-hop, przenosząc go do Warszawy, mogliśmy oderwać się od tej szarej rzeczywistości z możliwością na jej naprawienie. Pamiętaj, że to był jakiś rozdział w naszym życiu. Brakuje mi rodziców, których już nie mam, takich elementów, które wtedy były. Dzisiaj mam wspaniałą córkę, rodzinę, piękną kobietę, nie chcę wracać do tamtych lat, bo teraz jest mi bardzo dobrze. Mam czterdzieści pięć lat, wybawiłem się i wyszalałem, mam podejście, że udało mi się spełnić amerykański sen w Polsce. Nagle zaczęliśmy rapować, scena, hajs – takie rzeczy oglądało się tylko w telewizji, a nam się udało to zrobić. Nikt tego nie planował tak naprawdę, to jest piękne, że wszystko wyszło spontanicznie.
Trzecie Pokolenie Warszawskiej Colendy to już 25 lat wspólnego koncertowania, popularyzacji hip-hopu wzdłuż i wszerz. Jaki wpływ miał na Ciebie Sokół?
Uważam, że w życiu nie ma przypadków, to było nam zapisane – spotkać się, poznać i zrobić to, co żeśmy zrobili. Obaj mieliśmy na siebie duży wpływ. Poznaliśmy się w liceum plastycznym, kiedy ta muzyka pojawiała się w naszym życiu, ostatecznie nas łącząc. Cały czas są ziomki i przyjaciele, ale wtedy był to okres, że trzymaliśmy się naprawdę bardzo blisko.
ZIP Skład powrócił w zeszłym roku, występując na albumie Sokoła. Dlaczego “Burza” mogła nie przyjąć się za dobrze?
Pamiętasz kawałek “W Aucie”? Też się nie przyjął na początku. Sokół ma takie podejście, że on próbuje złamać jakąś tendencję, nie robi rzeczy oczywistych. Wszyscy spodziewali się tego, że gdy pojawi się ZIP Skład, to będzie ciężko i hardcorowo, a tu beng. Ten numer jest zaje*isty, tym bardziej że on nas bardzo zbliżył, dzięki niemu zaczęliśmy znowu spędzać ze sobą więcej czasu. Dużo tam przeplatanych rzeczy i żeby to wyszło dobrze, musieliśmy długo ćwiczyć. To naprawdę mądry kawałek, tylko nie każdy rozumie ten przekaz – ten, kto go nie rozumie, ma problem. Ludzie na pewno spodziewali się zupełnie czegoś innego po ZIP Składzie, ale chodzi o to, żeby zaskakiwać. Pamiętaj, że my jesteśmy kolędnikami, ZIP Skład był zawsze kolęda. Chcieliśmy pokazać podejście do życia raperów z metryczką.
Kolejny wers wart cytatu – “Ty byś chciał, żebym brzmiał jak w WWO i ZIP Skład, choć minęło ku*wa już dwadzieścia lat”.
Nie można oczekiwać od człowieka, że przez całe życie będzie taki sam. Muzyka i możliwości się rozwijają, wszystko jest jakąś hybrydą tego, co robiliśmy jakby nie patrzeć. Artysta poszukuje nowych rozwiązań, chce robić nowe rzeczy i czerpie z nowinek. Nie ukrywajmy, że Sokół jest człowiekiem, który fascynuje się technologią i nowinkami, bardzo umiejętnie z tego korzystając.
Oporny uczeń nauki konno?
Ma talent chłopak, wsiadł i zaczął jeździć. Normalnie ludzie potrzebują czasu, żeby to wyczuć i się wdrożyć. Fajnie było pojechać z nim i pojeździć po lesie konno. Ale byłem tam bardziej po to, aby on czuł się swobodnie, niż żebym miał go czegoś nauczyć.
W 2006 roku powstaje Fundacja “Hey Przygodo”, razem z Zofią Klepacką zostajecie inicjatorami tego charytatywnego przedsięwzięcia. Co przyczyniło się do rozwidlenia waszych dróg?
Zosia Klepacka jest czynnym sportowcem, jak dotąd jest cały czas w treningu. Z perspektywy czasu jak na to patrzę, to umarło to naturalną śmiercią. Nie zmienia to faktu, że nieustannie działamy, mamy kilka programów i planujemy je realizować. Pomysł fundacji się wyczerpał, ale działamy dalej, i misja wciąż pozostała.
Z kolei dekadę później przedstawiasz projekt do budżetu obywatelskiego Warszawy na 2017 rok. Wspólnie z Bartłomiejem Frymusem chcecie otrzymać środki na otworzenie Bielańskiej Akademii Rapu. Mimo że nie znaleźliście się w roli zwycięzców plebiscytu, akademia i tak powstaje. Jak funkcjonuje ona dzisiaj?
Ten projekt dalej funkcjonuje, ale nie wiem, co się z nim teraz już dzieje, on żyje swoim życiem. W pewnym momencie to ruszyło i poszło, jeszcze jako “Hey Przygodo” robiliśmy masę warsztatów m.in. “Kultura podwóra”, gdzie znalazło się trzydzieści parę stoisk. Tam było wszystko, od deskorolki po rysowanie, wspinaczkę, czy kuglarzy. Chodziło o to, aby dzieciak złapał bakcyla, chcieliśmy pokazać ludziom miłość do pasji i pomóc w jej odnalezieniu. Poprowadzić człowieka tak, aby nie stał się produktem, nie został oszukany, był świadomym artystą, który wie, co i jak robić. My rozpalaliśmy iskrę.
Projekt obywatelski w połączeniu z hip-hopem powinien być częstszym widokiem?
Słowo ma bardzo wielką moc, pytanie, co chcesz z tym zrobić. Każde pomaganie jest spoko, jeżeli ktoś nie chce się przy tym pokazywać i chwalić, jest to jeszcze bardziej spoko, bo robi to z potrzeby serducha, a nie na pokaz. Raperzy są magami słowa, którzy potrafią czarować. Mam talent i możliwość uczestniczenia w czymś zaje*istym, dlatego uważam, że coś się temu światu ode mnie za to należy – chciałbym się odwdzięczyć – pokazując ludziom, że skoro mi się udało, to im też może się udać. Możesz robić to, co kochasz i jeszcze z tego żyć. Rapowaliśmy o tym wszystkim i żeby nie być gołosłownym, postanowiliśmy pokazać, jak wprowadzamy to w życie.
Słowo ma dużą wartość?
Rap to jest słowo, ma wielką moc.
Każdy z was miał styczność z freestylem, niosące się przy tym kształcenie improwizacji na pewno musi pomagać, nie ograniczając się wyłącznie do muzyki. Dalej bywasz w teatrach w roli aktora?
Piąty sezon będzie, zaje*ista przygoda. Improwizacja pomaga, ale w teatrze jest cisza, i wszyscy są trzeźwi. Pierwsze moje występy to było jak granie koncertu, czyli bieganie po scenie, podczas gdy światło świeci w jednym miejscu. Teatr to jest warsztat, mogłem czuć tremę wcześniej, ale prawdziwą poznałem dopiero w teatrze. Wyobraź sobie festiwal, gdzie masz masę ludzi, większość na następny dzień nic nie będzie pamiętać – kontra skupienie i cisza w teatrze gdzie słychać każdy oddech. Najbardziej zapamiętałem słowa Janusza Stokłosy, „Pono fajnie rapujesz, teraz to zagraj”. Życie potoczyło mi się tak, że na pewnym jego etapie zszedłem z Rap sceny, urodziła mi się córka i całkiem niespodziewanie zacząłem grać w teatrze. Dojrzały raper z metryką gra w teatrze – fakt, napisałem rolę do Romea i Juli dla Pana Józefowicza, trochę w swoim stylu, i rapuje ją finalnie sam, są tam zawiłe frazy, które wychodzą mi najlepiej i ciężko niektóre zarapować tak samo. To jest już odpowiedzialniejsze granie niż na hip-hopowej scenie, trochę inny wymiar grania.
Ta emerytura nie przyjdzie tak prędko, jeśli nie odejdziesz od słowa.
W teatrze łapię nowe skillsy, osiągnąłem w zasadzie dużo, ale tutaj stykam się z czymś nowym, – w teatrze nie jestem Pono – jestem początkujący, kimś, kto się dopiero uczy. Gdy przychodzę do teatru, liczę na to, że ktoś mnie opie*doli, skrytykuje i da podpowiedź. Występując w takim teatrze jak Studio Buffo, jestem dumny, że mogę być ambasadorem naszej kultury, a że gram dilera, postać bliską mojemu sercu, byłem w stanie bez trudu wrzucić się w rolę. Jak ktoś się mnie pyta, kim jestem, czy, czym się zajmuje, zawsze mówię, że “piszę rap”. Gdybym nazwał się muzykiem, obraziłbym muzyków, dlatego śmiało mogę powiedzieć, jestem Rafał Poniedzielski, przyjaciele mówią na mnie Pono, i mam zajebiste życie. Polecam tak żyć wszystkim. Elo.
Cała rapgra w jednym miejscu. Obserwuj nas także na – Google News.
Pono (wywiad), fot. @synalkapono
Polecam poczytać – https://energetyczni.pl/
Macie tam sporo wyjaśnione na ten temat, można wyciągnąć pewne wnioski.
Kwestia odpowiedniego podejścia do tematu i to by było na tyle.