Nie trap, nie drill, nie house, ale hip-hop robiony na dobrych nowojorskich wzorcach, przez dorosłych, doświadczonych ludzi, którzy dbają o swoich wewnętrznych małolatów. Tak jak pod latarnią może być ciemno, tak pod ziemią całkiem gorąco.
„Na sposobie rozwiązania zagadki, jaką był dla mnie hip-hop, zaważył przypadek, dobry znajomy naukowców. Przesądził on o tym, że klucza do zrozumienia hip-hopu zacząłem poszukiwać w twórczości filomatów, członków tajnego stowarzyszenia studentów Uniwersytetu Wileńskiego, do którego należał Adam Mickiewicz” – pisał dr Tomasz Kukołowicz, autor wydanej w 2014 roku książki „Raperzy kontra Filomaci”. Autor cofnął się do 1817 roku, kiedy to sześciu chłopaków w Wilnie założyło sobie Towarzystwo dlatego, że przyjaciele odczytujący sobie na głos swoje wiersze i pojedynkujący się imieninowo na improwizowane rymy skojarzyli mu się z naszymi nawijającymi chłopakami.
Undergroundowa supergrupa Fillomatic to siódemka (Ajkan, Konarski, Maka Makson, Segi, Bartek Koko, Emikae, Fav) nawiązująca do tamtego dziedzictwa z innych pobudek. Raczej nie szuka związków z raperami, zgłasza votum separatum. To działalność samowystarczalna, wyrzut sumienia branży, która nazbyt często położyła lachę na to co mówi i w jaki sposób to robi. Coś jak Dilated w kontrze do komercjalizującego się amerykańskiego hip-hopu przełomu tysiącleci. Taka kooperacja na mocy paktu, mocy płynącej z uszanowania sampla, pancza, złożenia rymu. I ch*j, i elo.
Tu nie ma półśrodków – solowo panowie mogą sobie robić rzeczy eksperymentalne (i taki właśnie jest świetny materiał Konarskiego z tego roku), ale na fillomackim „LP” rządzi sampel, mocny bęben, skrecz (przydałby się didżej na stałe w składzie) i pisanie ofensywne. Żadnych niestandardowych podziałek rytmicznych, nienarzucający się hi-hat. Podśpiewywany (ale przez jednego z raperów) refren w pełnym rozmytych, jazzujących dźwięków „Hotline” jest tu szczytem ekstrawagancji.
To puryzm, którego nie ma ani u przywracającej ducha lat 90. Griseldy, ani w występujących po sąsiedzku all-starowych, niezależnych ekipach pokroju WCK, Ćpaj Stajlu czy Undy. „Szukaj nas na falach herbu czysty sampling / mam na ciebie wyje*ane, bo nie biję dup jak Kartky” – wyjaśnia Maka w singlowym „Desancie”. „Dzieciaki grają na kodach i chcą wyjaśniać grę zanim w ogóle zaczną” – rzuca Konarski w „Gameboyu”. I już wiadomo, że będzie bezkompromisowo, z modelem wychowania stresowego. „Niegładki”, „chropowaty”, „surowy”, „brudny” – tymi słowami żonglują w „Surówie” Emikae z Koko, dorzucając coś o mięsie i bliznach.
Są kawałki, gdzie to wszystko działa bez zarzutu. Niechlujne, przeplatające się style w „WTF”. Uciągnięta merytorycznie analogia w „Gameboyu”. Najbardziej melodyjne na krążku, rzucające zgrabnie trochę światła na biografie twórców „Wszystkie drogi”. Oparte na niedzisiejszo długiej próbce z piosenki zespołu Klan, bardzo dobrze wykminione „Automaty” (każdy osłuchany się uśmiechnie, gdy przy wersie o tym, że „algorytm rządzi wszystkim wokół” podegrane zostaje „C.R.E.A.M”). Ej, a mieliście kiedyś tak, że patrzyliście na samolot i zastanawialiście się jak to jest, że to tyle waży a lata? No to „Toxic” Segi i Ajkana jest cięęęężkie, naładowane, ale jednak płynie jak złe, pewnie i do brzegu. Na każdym kroku czuć, że producent Fav to nie jest jakiś tam zleceniobiorca, a członek drużyny.
Znajdziemy też numery pozostawiające nas z wrażeniem, że można by trochę słuchaczowi ułatwić. Na całej płycie wokale wydają się zbyt nacierające, za ostre, nadto wysunięte naprzód. Stylówki są zbyt zagęszczone i nie dość odcinające się od siebie, prosto zgubić koncentrację. A może to to, że ucho odwykło od takiego hip-hopu i przez to wszystkie sensy i smaczki można połapać w ramach kilku(nastu) przesłuchań? Na to pytanie słuchacz powinien odpowiedzieć sam – ode mnie tyle, że chciałbym, żeby emcees przedstawiali się trochę częściej, kolejność występowania każdego z nich wypisana przy utworach również by nie zaszkodziła. Aha, ten vibe dużych dzieci na wycieczce szkolnej umie zmęczyć.
Nie raz i nie dwa czułem się przebodźcowany. „Ej, saper” to takie Almost Famous, rzeźnia na kanwie gitar, cuty z Rage Against The Machine. Poziom chaosu i nieprzejrzystości pokazuje, że od Soulpete’a można by się tu wiele nauczyć. Mikrohistorie z „Nieokrzesanego barbarzyńcy”, „Hotline” i „Coldline” pokazują, że sztukę umiejącego zaciekawić, lapidarnego, plastycznego opowiadania nie wszyscy posiedli w równym stopniu – tu odesłałbym dla odmiany do drugiego albumu WCK.
Nie chciałbym jednak na koniec zostawiać z wątpliwościami odnośnie tego, czy warto. Owszem, warto napisać na [email protected] , warto poczuć mieszankę polotu, bezczelności i nonszalancji, entuzjazm wynikający z robienia czegoś razem pomimo rozsiania po całej Polsce. Nikt inny nie zrymuje wam „Mirko Cro Cop” do „mikro Prokop”, ręczę. To co panowie, widzimy się przy okazji następnego Polish Hip-Hop Music Awards w nominacjach do undergroundowej płyty roku za 2021? Szczerze mówiąc zdziwię się jak będzie inaczej. A jeżeli nie, to chyba tylko dlatego, że się kolegom dziennikarzom (i koleżankom dziennikarkom) nie będzie chciało sięgnąć w tym niezdrowym natłoku albumów. Doktor Kukołowicz na pewno przesłucha, żałując, że tej płyty nie było, kiedy pisał swoją książkę.