fot. ig. @julkaszalapska
Ostatnio troszkę się pozmieniało w karierze Szymona i przez moment miał nie lada kłopoty. Nie ma co się dziwić, narobił sporo syfu i musiał za to beknąć. Mimo wszystko nie skreślałem go w żaden sposób, a sama akcja będzie dla niego kubłem zimnej wody.
Jakoś tak się zdarzyło, że miałem okazję być na koncercie Sobla na warszawskiej Strefie Jelenia. Sam klimat miejsca był jak najbardziej na plus, a darmowy drink umilił mi czekanie na występ.
Po 40-minutowym spóźnieniu na scenie mogliśmy zobaczyć wyczekiwanego przez wszystkich rapera. Ludzie czekali na show i dawkę energii, a dostali… no właśnie, co dostali? Nudny, marny występ, który został zrobiony, na odwal (a przynajmniej takie miałem odczucia). Szymon sprawiał wrażenie, jakby wcale nie chciał tam być i robi dobrą minę do złej gry. Autentycznie zachowywał się jakby przed chwilą wstał z łóżka i ktoś mu powiedział, że zaraz gra koncert. Na scenie nie było żadnej energii, co skutkowało tym, że wśród publiki również jej brakowało. Co jakiś czas patrzyłem, na swoją przyjaciółkę, z którą się tam przeszedłem i nie za bardzo wiedzieliśmy, co tam się dzieje. Zdziwiło mnie to bardzo, ponieważ część moich znajomych była już na występach Szymona i była nimi zachwycona.
W graniu koncertów bardzo ważne jest napędzanie ludzi do zabawy i tu mi tego mocno zabrakło. Niecała godzina koncertu, hajs do kiermany i do domu. Właśnie takie odczucia miałem co do podejścia Sobla.
Wypadałoby wspomnieć, że koncert nie był duży, przez ograniczoną ilość miejsca, czego skutkiem był bardziej kameralny klimat. Nie oznacza to jednak, że zaangażowanie artysty powinno być proporcjonalne do skali wydarzenia. Sztuką jest zagrać koncert zarówno dla tysięcy, jak i setek osób.
Przejechałem prawie 400 km, by się tam pojawić i prócz genialnego klimatu Strefy Jelenia, nic niezwykłego mnie nie spotkało.
Chcę grubą linią podkreślić, że jest to jedynie moja własna, subiektywna opinia na temat owego wydarzenia i w żadnym wypadku nie neguje sytuacji, w której był to czyjś najlepszy koncert w życiu. Ja bawiłem się niestety słabo i wątpię, że w najbliższym czasie zawitam na inne koncerty artysty.
W tym momencie mógłbym skończyć, jednak każdy kij ma dwa końce.
Podczas koncertu raper wspomniał o tym, że miał dziś chuj*wy mood, ale fani mu go poprawili. Gdyby nie te słowa pewnie nie uświadomiłbym sobie, że przecież artysta jest takim samym człowiekiem jak my i również może mieć po prostu gorszy dzień. Myślę, że wychodzenie w takim momencie na scenę jest ostatnim czego możesz chcieć, ale nie chcesz zawieść fanów. Może właśnie jeden z takich momentów przechodził Sobel podczas wydarzenia na, którym ja byłem, nie wiem.
No i teraz pytanie, czy w takiej sytuacji raper powinien być naturalny i przedstawić się fanom w takiej formie jakiej się czuje, czy mimo wszystko powinien nauczyć się oddzielać życie zawodowe (bo tak, to jest jego praca) od prywatnego? Nie jest to przecież ruletka, w której celujemy w dobry dzień rapera.
Dajcie znać jak wy do tego podchodzicie.