Sierpień jest miesiącem, w którym żegnamy się z wakacyjną pogodą, a nasz wakacyjny tryb życia zostanie wytrącony przez nadchodzącą jesień. Wyobrażałem sobie sierpień jako miesiąc, świetnie wpasowujący się w idee wypuszczenia czegoś, co zakorzeni się z nami aż do przyszłego lata i jeden dzień dłużej. Nie myliłem się szczególnie przy zapuszczaniu korzeni aż do przyszłego lata, ale przysłowiowy jeden dzień dłużej zostawię do własnej oceny przez ucho każdego z nas. Albumy opublikowane w tym miesiącu są ciekawym wyznacznikiem muzycznego eksperymentu. Mieszanka producencka, luźniejszy i zwinny chód, zabawa w storytelling wyznaczają ten miesiąc. Całe szczęście nie musimy się martwić o letnie brzmienia w postaci utworów i wypuszczonych albumów. Zostaną one z nami na kolejny rok i umilą nam ponure jesienne dni.
Wrzesień będzie zdecydowanie odmienny i zaopatrzony w artystyczną łatkę muzyki poważniejszej, jednak to nie powód do pochopnej oceny tego, że na jesieni bangiery odchodzą w odstawkę. „Młody Matczak” pojawi się we wrześniu, a w październiku wsłuchamy się w „Jeszcze pięć minut” od Kizo. Do końca września i października jeszcze długa droga, a teraz wypadałoby skupić się na trzech najciekawszych albumach z sierpniowego kalendarza.
„Cock.0z Mixtape” – Przyprowadziłem do polskiej muzyki renesans
„Słucham siebie tylko, bo nic mi nie siedzi.” Bedogie znudził się dzisiejszą muzyką i musiał wydać kolejny album. Żarty żartami, ale odczucia po przesłuchaniu dwudziestu czterech tracków są pozytywne, ale czy wypuszczanie tylu numerów na jednym albumie jest na wyrost? Odpowiedzią na to pytanie zajmę się kiedy indziej, jednak masowość kawałków na tej płycie jest przytłaczająca, nie tylko w tym przypadku. Zwinny i nonszalancki chód mazowieckiego księcia definiuję ten album. Nie brakuje konkretnych linijek i tych prześmiewczych. Znajdzie się również moment na podzielenie się ze słuchaczami swoimi kontrowersyjnymi poglądami. Ja to, mordo, foliarz, wojna jest od marca albo Nigdzie nie chodzę w jebanej maseczce, laboratorium jak Dexter. Każdy ma prawo do wyrażania własnego zdania i nakreślania swoich poglądów, nie mniej tego typu rzeczy nie należą do mocnej strony Bedogie i wypadałoby je punktować przy każdej nadarzającej się okazji.
Słuchając „W Materiale” utwierdzam się w fakcie, że Hałastra i Kaz są stworzeni dla siebie. Kaczy Proceder to niemałe zaskoczenie, ale oklaski za międzypokoleniową zajawkę. Krzysztof Skonieczny jako Tektonika wypada mizernie i bez polotu. Twoje dzieciaki biegają osrane po chacie, wpierdalają ciabattę. W „Szukam Cienia” Avi wypada nijako i bezdźwięcznie natomiast wersja śpiewana od Matkiboskiej nadaje numerowi spokoju i harmonii. Młody Dron głosem przypomina mi Tede, ale możliwe, że przez moją słabość do niego. „Blueface” z Młodym Dronem to zaskakujące wariactwo. Na futurystyczne wyróżnienie zasługuje Gicik A’mane za bajeczny refren. CatchUp i Smolasty wypadli po prostu dobrze, bez żadnej ekscytacji.
„Perypetie” – To moje perypetie. Poczekam, samo przejdzie
CatchUp na łamach newonce został określony mianem jednego z najciekawszych newcomerów. Nie poddam tego żadnej dyskusji, bo całkowicie się z tym zgadzam. Mało kto spodziewał się udziału Taco w projekcie „Perypetii”, a jednak tak się stało. Pan Śmierć gościnnie dogrywa się w „Patrolu” i gwarantuje liryczną świeżość, ale wtrąca też parę słów o swoim wakacyjnym postoju. Giga słabo, mija lato, dzisiaj nic nie wydał Taco. „Oranżada W Proszku” i „Wogle” to kłębki emocji wrzucone na master. Każdy z piętnastu kawałków w podstawce jest odpowiednio dopracowany i ciężko jest doszukać się jakichkolwiek niejasności. „Ballin/ballout” wstrzykuje mnóstwo dynamiki, a Bedogie dobrze łączy się z muzycznym potencjałem CatchUpa. Igi i Schafter dobrze wypadają na tle scenariusza i perspektywy albumu zapewniając młodą stabilność. „TikTok” to numer bliski dla CatchUpa. Zabawa w tiktokera znalazła odzwierciedlenie na „Perypetiach”. Trzeba również wspomnieć o bonusowej epce „Wolne Żarty” Toma Schklancka (alter ego Catchupa). Dodatkowe CD podrzuca nam popularne nagrania CatchUpa z TikToka. „Danse Macabre” było pierwszym singlem nadchodzącej płyty i jednocześnie wydaje się najlepszym na całym albumie. Słuchając „Perypetii” nie znalazłem grama nudy ani zniekształcenia, przez które musiałbym na chwilę zmienić kolejkę.
„Popularne” – Wjeżdżam w swoim stylu, kiedy wokół same kopie
Nie tylko ja uważam, że Tymek popełnił błąd przy kreśleniu nazw dla swoich dwóch ostatnich albumów. „Popularne” to w zasadzie „Klubowe” i na odwrót. Nie spodziewałem się, że bieżąca płyta Tymka zrobi na mnie tak pozytywne wrażenie. Do tej pory moja styczność z muzyką Tymka kończyła się na „Języku Ciała” i „Rainmanie”. Tych numerów w pewnym okresie nie dało się nie usłyszeć. To, co wyróżnia „Popularne” spośród dyskografii Tymka to brak zasięgowych hitów takich jak dwa wspomniane wcześniej. Jedni uznają to za marketingową porażkę, a drudzy za rozwojowy sukces. Bez zastanowienia znajdę się wśród drugiego obozu. Tymek dzięki „Klubowym” wypłynął na pełne morze i na ten moment ciężko znaleźć słuchacza rapu, który nie natknął się na jego numery. Raper nie musi tworzyć komercyjnych hitów dzięki, którym pozyska nowy fanbase. On ten fanbase pozyskał już dawno, a publikując „Popularne” stara się go ukształtować. Jednym słowem „Popularne” jest albumem dla wąskiego grona odbiorców, obytymi z Tymkiem wzdłuż i wszerz. Zdarzają się czasami wyjątki, takie jak ja.
„Popularne” odchodzą od schematycznych rozwiązań i stawiają wszystko na zabawę muzyką. Tymek przyprowadza nam siedemnastu producentów, mających zadanie stworzenia bitu z własnej interpretacji „Klubowych”. Wyszło to imponująco dobrze i przyznam, że każdy kawałek ekscytuje inaczej. Przed przesłuchaniem krążka miałem wrażenie, że na jednym odsłuchu się skończy. Album odsłuchałem trzy razy na moment, w którym powstaje to zestawienie. „Popularne” zaliczą się do płyt mocno zakorzenionych w moich tanecznych odczuciach. Można jeszcze pisać linijka po linijce, ale jedna recenzja już się pojawiła.